Изменить стиль страницы

Teraz zdumienie ogarnęło Tima… A więc ów filantrop Bert Patrickson był osławionym szefem apokaliptyków, który tak znakomicie ukrył się przed laty… Czyżby pieniądze, które posłużyły na fundację, stanowiły mienie samobójców?!!

– Ale… przecież… tyle dla was zrobiłem! – jęknął dyrektor Studium.

– To zaledwie część pokuty! Byłeś tylko paznokciem na palcu Opatrzności, łajdaku – chrypi apokaliptyk. – Kiedy odnaleźliśmy twą kryjówkę, morderco swoich współbraci, miałeś już nasz wyrok. Jeremy pozwolił na odroczenie go. Uczynił cię swym narzędziem, najpewniejszym, bo ślepym. Pracując w Studium oddałeś nam pewne usługi, które oby choć w części zmazały twe łajdactwo. Teraz pozwolimy ci umrzeć.

– Nie… nie… jesteście takimi samymi zbrodniarzami jak ja… Większymi, w końcu wydaliście wyrok na sześć miliardów ludzi… Nie! – tu skoczył ku Hiobowi, ten był jednak szybszy.

Pierwszy strzał rzucił O’Briena w tył, drugi zgiął na dwoje, trzeci wyprostował, a czwarty dobił.

Tim wyrwał pistolet z dłoni Hioba… Ten nie opierał się wcale…

– Biegnij do sterowca… zabierz się z nimi… na Enklawę! – jęknął tylko.

– A ty?

– Ja tu zostanę, poczekam! Moja rola została zakończona – mimo bólu, na twarzy umierającego pojawił się zagadkowy uśmiech.

Inspektor nie pobiegł jednak do hangaru. Szybko odnalazł swój samochód. Wywołał centralę i poprosił o połączenie. Podał zastrzeżony numer szefa. Czekał.

– Wyjechał na weekend… wyjechał na weekend… wyjechał na weekend – odezwała się automatyczna sekretarka.

– Przekleństwo!

Tim nerwowo przypominał sobie wszystkie znane telefony. Policja? Nie, przecież z policji go wyrzucono. Gubernator – nawet go nie wysłucha. Wydzwonił wreszcie swego starego kumpla z „Depressian News”.

– Halo, tu Tim…

Rozespany dziennikarz sklął go jak szewc.

– O co chodzi? Budzisz ludzi w środku nocy…

– Słuchaj, Ralf, musisz mi pomóc! Nadchodzi koniec świata…

– Zadzwoń jutro…

– Kiedy to już dziś, za godzinę!

– Słuchaj Tim, nic mnie to nie obchodzi. Pracuję w dziale miejskim, dałbym ci telefon Staną z działu ciekawostek przyrodniczych, ale właśnie jest na urlopie…

– Hallo, brat nie leci z nami? – przed ciężarówką stała Maria, piękna Włoszka przypominająca swą urodą najlepsze czasy Giny Lollobrigidy…

– Ja… ja… – nie potrafił wykrztusić nic rozsądnego.

– Wszyscy jesteśmy już w sterowcu. Brakuje tylko brata, ojca Berta i Hioba… Nie wie brat, gdzie oni mogą być?

Przez moment chciał powiedzieć prawdę, zmienił jednak zamiar. Popatrzył na biust niemal rozsadzający podkoszulek i wielkie, sarnie oczy Marii.

– Dolecą do was później, siostro – rzekł spokojnie. – Zostało im parę spraw do załatwienia.

– W takim razie kto zadecyduje o odlocie… Może brat… jak bratu na imię?

– Abakuk!

– No więc?

– Odlatujemy!

– Czy jeszcze pana z kimś połączyć? – odezwał się głosik telefonistki w słuchawce, którą wciąż ściskał w ręku.

– Nie, już nie!