Изменить стиль страницы

Dobrze, że w tym wielkim, ciemnym, pełnym kartotek i segregatorów pokoju nikogo nie było, bo przez dobrą chwilę nie wydobyłbym głosu z piersi. Olbrzymie księgi, sterty przewiązanych sznurkami papierzysk, słoiki białego kleju kancelaryjnego, nożyczki, poduszki pieczątek i przybory do pisania zawalały wielkie biurka pod ścianami. Ktoś nadchodził. Słyszałem, jak powłóczy nogami. W uchylonych, bocznych drzwiach, wiodących w nieprzeniknioną ciemność, ukazał się niechlujnie wyglądający staruch w poplamionym mundurze.

– Pan do nas? - zaskrzeczał. - Do nas? Rzadki, rzadki gość! Czym można służyć? Coś do wglądu zapewne?

– Ja… e… - zacząłem, lecz antypatyczne indywiduum, pociągając nosem, u którego dyndała lśniąca kapka, ciągnęło:

– Szanowny pan po cywilnemu - znaczy, że z katalogu coś… bardzo proszę, tutaj…

Przekusztykał obok mebla, który wziąłem za wielką szafę, i wprawnymi ruchami powyciągał, jedną za drugą, wąskie, długie szufladki biblioteczne. Jeszcze raz rozejrzałem się po zastawionym pokoju: olbrzymie stosy szpargałów spoczywały i na podłodze, w kątach, pod krzesłami, powietrze wypełniała duszna woń prochu i zleżałych papierów. Przechwyciwszy mój wzrok, staruch zachrypiał:

– Pana archiwariusza Gloubla nie ma. Konferencja, proszę pana, co robić! Pana archiwariusza-subdependenta generalnego także, niestety, nie ma, za pozwoleniem - wyszedł. I w ogóle ja jeden, niech mi wolno będzie, na gospodarstwie się ostałem, Kappril Anteusz do usług, janitor w dziewiątym stopniu służbowym, z wysługą, po latach czterdziestu i ośmiu. Żebym się do stanu spoczynkowego szykował - mówią panowie oficerowie, atoli ja - szanowny pan sam widzi! - niezastąpiony poniekąd jestem. Ale, ale, ja tu gadu-gadu, a pan szanowny zapewne służbowo spieszy się? Zamówionko proszę łaskawie do tej oto skrzyneczki-szkatułki i dzwonek proszę usilnie pociągnąć - zjawię się, odszukam w mig, stare oczy, hę hę, za pozwoleniem, nie gorsze od młodych, przyniosę i, jeśli na miejscu, uprzejmie proszę, a jeśli poza obręb, to łaskawie tylko cyferkę swoją zechce pan na karcie, w rubryce „czwórka rzymska łamane przez Be” umieścić - i to już wszystko…

Zakończył tę ochrypłą orację przeciągłym szastnięciem - nie wiem, czy to był ukłon, czy też nogi miał tknięte paraliżem - i wskazał zapraszająco rząd wysuniętych szuflad ogromnego katalogu.

Zarazem wprawnie podsunął sobie stalowe okulary z nosa na czoło i z nieodłącznym przymilnym uśmiechem jął się cofać ku drzwiom, którymi przyszedł.

– Panie Kappril - rzuciłem znienacka, nie patrząc nań - czy na tym piętrze jest Prokuratura?

– Jak proszę? - otoczył gorliwie ucho złożoną w trąbkę dłonią. - Pro…? Nie słyszałem. Nie, proszę pana. Nie słyszałem.

– A… Wydział Śledczy? - brnąłem, nie zważając na możliwe skutki takiej otwartości.

– Wydział…? Uśmiech jego rzedniał, przeradzał się w zdziwienie. - Nie ma i Wydziału, proszę pana, nie może być, bo tu my jesteśmy, tylko my - nic więcej…

– Archiwum?

– Tak jest, Archiwum, Katalog Główny, Biblioteka, siedziba, jak miałem możność zauważyć, tak jest. Czy mogę jeszcze czymś służyć?

– Nie… na razie dziękuję panu.

– Nie ma za co - służba. Dzwoneczek tu szykuję dla szanownego pana, na podstawce, tu, proszę, poręczniej będzie.

Wyszedł, człapiąc. Tuż za drzwiami rozkaszlał się starczo, przeraźliwie, i ten odgłos, nie zwracający uwagi a okrutny, jakby go ktoś dusił, oddalał się, aż zostałem sam w nagrzanej ciszy, przed szeregiem szuflad o mosiężnych tabliczkach.

– Co to może znaczyć? - rozmyślałem, sadowiąc się na krześle, które mi przygotował. - Czyżby chcieli wysondować moje zainteresowania? Ale po co? Co im z tego przyjdzie? - Od niechcenia błądziłem wzrokiem po wygrawerowanych hasłach. Katalog był działowy, nie alfabetyczny, o nazwach: SERWILISTYKA, ESCHATOSKOPIA, TEOLOGIA, FONTY- I MISTYFIKATORYKA, KADAWERYSTYKA STOSOWANA. Zajrzałem do przegródek teologii. Ktoś poprzestawiał sztywne kartki, tak że leżały pomieszane bez ładu i składu.

ANIOŁY - patrz: Komunik. Powietrzna. Tamże: Rozkazy dzienne.

MIŁOŚĆ - patrz: Dywersja. Tamże: Łaska. ZMARTWYCHWSTANIE - patrz: Kadawerystyka. ŚWIĘTYCH OBCOWANIE - patrz: Łączność.

Ostatecznie, cóż mi to szkodzi? - pomyślałem, wypisując na formularzu numer jednego z rozkazów dziennych w sprawie aniołów. Wiele było haseł niezrozumiałych, na przykład: INFERNALISTYKA, CEBERNAUTYKA, INCEREBRACJA, LEJBGWARDYSTYKA, DEKARNACJA, ale nie chciało mi się nawet grzebać pod tymi rubrykami - katalog był zbyt wielki, podparty drewnianymi kolumienkami, wznosił się pod strop, szeleścił jak morze, nawet pobieżne jego studium zajęłoby tygodnie, wyjmowane z szufladek zielone, różowe i białe kartki zalewały mnie z wolna, spływały, trzepocąc, na podłogę, odkładałem po dwie, po trzy, na koniec obejrzałem się i widząc, że wciąż jestem sam, byle jak, nie patrząc, powtykałem je na powrót do szufladek.

Czyżby panujący w katalogu bałagan brał się stąd, że czasem i inni trafiają tu podobnie jak ja? - zarysowało mi się w wyobraźni mętne podejrzenie. Wyprostowałem się. Na biurku obok katalogowych szaf spoczywały, zwalone pokotem, olbrzymie, czarne tomy encyklopedii. Podniosłem pierwszy z brzegu. Jak to tam było? CEBERNAUTYKA? Poszukałem pod C. „CEBULA - rodzaj operacji wielowarstwowej”. Nie, nie to… „CEBERNAUTYKA - nauka zastępcza o pływaniu w cebrze. Por. Pseudognozja, także: Nauki Fikcyjne i Kamuflujące”.

Chciałem zatrzasnąć tom, ale otworzył mi się na literze A, u samego początku. Uderzyła mnie kolumna tłusto wydrukowanych haseł, zaczynających się od „Aj” - AJENT… AJENTOWY… AJENCYJNY… u dołu był większy artykuł pod tytułem AJENCI i AJENCJE W PRZEKROJU DZIEJÓW.

Obok leżał inny toni, otwarty, z zakreślonym czerwono hasłem GRZECH PIERWORODNY - podział świata na informację i dezinformację. - Co za encyklopedia - pomyślałem, przerzucając grubymi skibami całe pokłady szeleszczących kartek, biegałem po nich oczami, coraz natrafiając na nową definicję: DEKARNACJA - odcieleśnienie, zbezcieleśnienie, także wycielenie (por. wysiedlenie), patrz: APARATY INWESTYGACYJNE. Poszukałem tych aparatów i znalazłem cały spis, zaczynający się od wyliczenia dziwnych jakichś maszyn, jak ćwiartolet, łamignatnica, zaskórzacz, wmóżdżacz, inaczej INCEREBRATOR PRAWDY OSTATECZNEJ, nareszcie odstąpiłem od biurka z palcami powalanymi kurzem, odechciało mi się tego czytania i grzebania, reszta ciekawości ulotniła się - wyjść, wyjść jak najszybciej, do Ermsa, Erms pomoże mi, powiem mu wszystko! Szukałem mojej teczki, gdy rozległo się człapanie. Stary wrócił. Spojrzał na mnie od progu, zarzucając okulary aż na łysinę, z uwagą, która przemieniła się natychmiast w służalczy uśmiech. Dziwne - teraz dopiero zauważyłem, że ma zeza. Gdy celował we mnie jednym okiem, drugie podlatywało w górę, jakby tę część twarzy chwytało naraz świątobliwe zapatrzenie.

– Znalazł pan?

Zmrużył oczy, zaświstał cichutko, ni to z szacunku, ni to z zastanowienia, a kiedy zobaczył inną, odłożoną przeze mnie do szkatułki kartkę, której nawet nie odczytałem, ukłonił mi się.

– Aa… i to też? - powiedział, cmokając delikatnie zwiotczałymi wargami. Wydał mi się jeszcze bardziej niechlujny, zakurzony, z tymi rękami, twarzą, odstającymi uszami, tylko łysina świeciła mu mosiężnie, jakby naszmalcowana.

– Jeśli tak, to może… pozwoli pan ze mną? To są, przeważnie… trudno by mi, bądź co bądź staremu, przydźwigać takie folianty. Nie wszystkie, ale… jeśli pan jest fachowcem… brygandier Mlassgrack zapewne nad panem? Nie, nie, o nic nie pytam. Tajemnica służbowa, regulamin zabrania, hi, hi! Proszę ze mną, tylko ostrożnie, żeby się pan nie ubrudził, kurzu moc…

Gderając tak, prowadził mnie wąskim, krętym przejściem między zatłoczonymi półkami następnych pokojów. Mimo woli ocierałem się o postrzępione grzbiety atlantów i ksiąg, coraz głębiej zanurzając się w półmrocznym labiryncie.

– Tu! - wyrzucił na koniec triumfalnie mój przewodnik. Silna, niczym nie osłonięta żarówka oświetlała rozległy zaułek księgozbioru. Pomiędzy drabinami, uczepionymi wysoko metalowej szyny, wznosiły się na wygiętych”półkach szeregi tomów oprawnych w spopielała jakby skórę.

– Tort! - zachrapał ekstatycznie, wymachując mi przed oczami nieszczęsną kartą katalogu. Istotnie, to jedno słowo czerniało na niej, wywiedzione kaligraficznie tuszem.

– Tort! - powtórzył, a ciągliwa kapka u nosa rozchybotała mu się ze wzruszenia, świecąc jak brylant pod żarówką.

– Tort, torcik, proszę bardzo, hę, hę, tu, od góry, ekstrakcja zeznań, tu splanchnologia, inaczej wnętrzarstwo lub wywnętrzanie, hę, hę, tu dział wisceratorów i dewis ceratorów, mamy tam bardzo oryginalną pozycję - De crucificatione modo primario divino, drugi wiek, ostatni, doskonale zachowany egzemplarz z rycinami, proszę zwrócić uwagę na klamry, tak, tutaj jest skórowanie, nawłóczyny, badania wytrzymałości osobniczej, nie, nie, proszę pana, tam już nie - tortury fizyczne sięgają dotąd! Te dwa skrzydła, od góry do dołu - z lewej strony wyciągi, z prawej - naciągi…

– Jak? - wyrwało mi się.

– A jakże, naciąg, to będzie, na ten przykład, pal, palik-słup, to te dwie półki. Stylityka - tu tępe, tu wyostrzone - mahoń, brzoza, dąb, jesion, tak! - a wyciągi, to tego… różne takie tam - ej, co ja będę panu mówił, hi, hi, pan lepiej przecież wie… do tego działu nikt już prawie nie zachodzi, od lat nie pamiętam. Prawdziwą przyjemność mi pan sprawił, ośmielę się wyznać, prawdziwą! Panowie powiadają, że to przestarzałe, anachroniczne.

– Przestarzałe? - spytałem głucho. Kiwnął głową. Oczu nie mogłem oderwać od rozhuśtanej kapki u jego nosa, ale trzymała się uporczywie.

– A tak. Tak mówią. Pozostawiamy rzeźnikom - powiadają. Rozbratel śledczy… flaki… - to pan porucznik Pirpitschek, tak, lubi pożartować. Teraz to bardziej w modzie te, ten dział, tutaj się zaczyna właśnie, gdzie pan łaskawie stoi - poddziały są numerowane, proszę, bo tak łatwiej się rozeznać, tylko ten kurz, ten kurz przeklęty!

Otarł go szybko rękawem i czytał w głos:

– Tort aluzji… Tort predestynacji… Tort oczekiwania… spory dział, nieprawdaż? Samego oczekiwania dziewięćdziesiąt sztuk jak obszył, hę hę, ma się tę pamięć… tort - zupełnie jak u cukiernika jakiegoś - powiada nasz brygandier, bardzo ludzki, bardzo bezpośredni człowiek, bardzo, a przecie szef nie byle jakiego wydziału, kiedy przychodzi, ja mu - janitor Kappril do usług - a on nie, żeby od razu, numer, sucho, nie jest biurokratą, nie! Ale tak zanuci „tiutiu”, „tiurrr” - zagrucha, a ja w lot wiem, o co chodzi, nieprawdaż… Pan doktor Mrayznorl opiekuje się tym działem. Co to? De strangulatione systematica occulta - ktoś musiał przestawić, przecież to fizyczna, przepraszam bardzo, oj, i mumifikacja tu, skąd się wzięła? Ależ nie. Proszę tu! Tam, gdzie pan zaszedł, to już kryptologia, ale jeśli pan sobie życzy przejrzeć, z przyjemnością, też ciekawe bardzo pozycje. To, co zechciał pan wziąć do ręki, proszę pozwolić, obetrę tylko kurz tu wszędzie, zaraz zaraza - powiada nasz archiwariusz-generał, homonimika to jego konik, hi, hi, więc to, co pan trzyma, to jest Kosmos jako skrzynia, takie Chowanna, Chowanej ana, opracowanie trochę przestarzałe, ale ujdzie, pan archiwariusz-subdependent wyrażał się pozytywnie, a to specjalista, jakich mało, proszę pana… To? Żywoty łaziebne? Nie, to takie tam, nieciekawe, niestare…