Изменить стиль страницы

— Będę w ciągłym kontakcie z tobą, Saltade. Glos i obraz.

— Na odległość.

— Tak. Oczywiście już teraz mogę ci obiecać odpowiednie wynagrodzenie za zakończoną powodzeniem misję.

— Czyżby? W takim razie… — Leverett spojrzał na Pitta. Pitt odczekał chwilę, a potem zapytał.

— Jaka jest twoja cena?

— Zasugeruję ci pewną cenę: jeśli chcesz, abym spotkał się z nimi na Erytro, w takim razie chcę Erytro.

— Co to znaczy?

— Chcę zamieszkać na Erytro. Zmęczyły mnie asteroidy. Zmęczyła mnie twoja Agencja. Zmęczyli mnie ludzie. Mam dosyć. Chcę mieć cały, pusty świat. Zbuduję sobie ładną siedzibę, a ty zapewnisz mi żywność i inne niezbędne rzeczy z Kopuły. Będę miał swoją własną farmę i zwierzęta, jeśli uda mi się parę namówić.

— Od jak dawna o tym marzysz?

— Nie wiem. To narastało we mnie. No, a gdy znalazłem się znowu na Rotorze i zobaczyłem te wasze tłumy, usłyszałem ten wasz hałas, Erytro stała się dla mnie rajem.

Pitt wzruszył ramionami.

— To jest was dwoje. Zachowujesz się tak samo jak ta szalona dziewczyna.

— Jaka szalona dziewczyna?

— Córka Eugenii Insygny. Znasz chyba Insygnę.

— Astronoma? Oczywiście. Ale nie spotkałem jej córki.

— Całkowicie szalona. Chce mieszkać na Erytro.

— Nie sądzę, aby było to oznaką szaleństwa. Uważam, że to bardzo rozsądne. No, a jeśli chce mieszkać na stałe na Erytro to… chyba zniósłbym kobietę.

Pitt podniósł palec.

— Powiedziałem „dziewczyna”.

— Ile ma lat?

— Piętnaście.

— No cóż, wkrótce będzie dorosła. Szkoda, że ja nie młodnieję.

— Nie jest jedną z twoich piękności.

— Jeśli dobrze mi się przyjrzysz, Janus, to stwierdzisz, że ja też nie jestem piękny. Znasz moje warunki.

— Chcesz zapisać wszystko oficjalnie w komputerze?

— To tylko formalność, co, Janus? Pitt nie uśmiechnął się.

— W porządku. A teraz przyjrzyjmy się temu statkowi i przygotujemy cię do podróży.

Rozdział 36

SPOTKANIE

— Marlena śpiewała dzisiaj rano — powiedziała Eugenia Insygna tonem, który wyrażał zdziwienie i niezadowolenie. — Jakąś piosenkę o „Domu, domu w gwiazdach, gdzie tańczące światy są wolne”.

— Znam tę piosenkę — Slever Genarr kiwnął głową. — Zaśpiewałbym ci, ale zapomniałem melodię.

Właśnie skończyli lunch. Jedli razem niemal codziennie, co bardzo cieszyło Genarra, pomimo tego, że tematem rozmów zawsze była Marlena. Podejrzewał, że Insygna oczekuje od niego wsparcia i pomocy, czując się bezsilną i nie mogąc zwrócić się do nikogo innego.

Ale czy miało to jakieś znaczenie? Każdy powód był dobry…

— Nigdy przedtem nie słyszałam jej śpiewu — powiedziała Insygna. — Zawsze wydawało mi się, że nie potrafi śpiewać, a okazuje się, że ma bardzo przyjemny kontralt.

— Oznacza to, że jest szczęśliwa lub podniecona, lub zadowolona, a w każdym razie jest to coś dobrego, Eugenio. Wydaje mi się, że odnalazła swoje miejsce we Wszechświecie, swój własny powód, by żyć. A nie każdy z nas to potrafi. Większość ludzi, Eugenio, żyje z dnia na dzień szukając jakiegoś sensu w życiu, nie znajdując go i kończąc w cichej rozpaczy lub rezygnacji. Ja sam należę do tej ostatniej kategorii.

Insygna pozwoliła sobie na mały uśmiech.

— A ja? Czy mnie także zaliczasz do tej kategorii?

— Nie jesteś zrozpaczona ani zrezygnowana, Eugenio, ale nie powinnaś toczyć tylu dawno przegranych bitew.

Spuściła oczy.

— Myślisz o Krile?

— Jeśli ty myślisz, że ja tak myślę, to chyba rzeczywiście tak jest — powiedział Genarr. — Ale mówiąc prawdę, myślałem o Marlenie. Byla na zewnątrz kilkanaście razy. Podoba jej się tam. Jest szczęśliwa, a mimo to ty ciągle walczysz ze strachem. Dlaczego, Eugenio? Dlaczego ciągle się boisz?

Insygna poruszyła się niespokojnie przekładając widelec na talerzu.

— Mam poczucie straty — powiedziała. — To niesprawiedliwe. Krile dokonał swojego wyboru i straciłam go. Teraz Martena dokonała wyboru i ją także stracę. Nie zabrała mi jej Plaga… zrobiła to Erytro…

— Wiem — sięgnął po jej rękę. Insygna nieświadomie odwzajemniła uścisk.

— Marlena coraz chętniej wychodzi w tę absolutną dzikość — powiedziała — i coraz mniej interesuje ją bycie z nami. Zobaczysz, że w końcu dojdzie do wniosku, że może tam żyć. Będzie wracała coraz rzadziej, aż wreszcie zniknie na zawsze.

— Masz rację. Całe życie składa się z następujących po sobie strat. Traci się młodość, rodziców, kochanków, przyjaciół, dobrobyt, zdrowie i w końcu życie. Przeciwstawianie się stratom niczego nie zmienia — powoduje jedynie, że tracisz dodatkowo równowagę ducha i spokój umysłu.

— Marlena nigdy nie była szczęśliwym dzieckiem, Siever.

— Czy uważasz, że jest to twoja wina?

— Mogłam okazać jej więcej zrozumienia.

— Na to nigdy nie jest za późno. Marlena chciała mieć cały świat i dopięła swego. Chciała zmienić swój kłopotliwy dla otoczenia talent w sposób komunikowania się z obcym umysłem i tego również dokonała. Czy chciałabyś, aby zrezygnowała z tego wszystkiego? Czy chciałabyś zrekompensować sobie stratę jej obecności powodując jeszcze większą stratę; stratę, której ani ty, ani ja nie moglibyśmy w pełni pojąć, stratę nowego sposobu wykorzystania jej niezwykłego mózgu?

Insygna wybuchnęła śmiechem, chociaż w jej oczach kryły się łzy.

— Ożywiłbyś umarłego swoimi przemowami, Siever.

— Czyżby? Moje przemowy nigdy nie przyniosły takich efektów jak milczenie Krile.

— Krile miał także inne zalety — powiedziała Insygna wzruszając ramionami. — Ale teraz to nieważne. Ty jesteś teraz ze mną, Sieverze, i bardzo mi pomagasz.

— To najlepszy znak, że zestarzałem się — odpowiedział Genarr ponuro. — Że wystarcza mi sama pomoc. Wypalił się we mnie prawdziwy ogień, teraz jest to płomyczek, przy którym można sobie grzać ręce.

— Nie ma w tym nic złego, zapewniam cię.

— Nic złego, absolutnie nic złego! Podejrzewam, że istnieje mnóstwo małżeństw, które przeszły przez dziką ekstazę i nigdy nie były dla siebie pomocą, i z chęcią zamieniłyby uniesienia na zwykłą przyjaźń… Nie wiem… Ciche zwycięstwa są takie ciche. Wszystko co ważne często bywa przeoczane…

— Jak ty, mój biedny Sieverze…

— Posłuchaj, Eugenio. Przez całe życie starałem się unikać wpadania w pułapkę rozżalenia, a teraz ty kusisz mnie, po to tylko, by patrzeć jak wyję do księżyca.

— Och, Sieverze, nie chcę, żebyś wył do księżyca.

— To dobrze. Chciałem to usłyszeć. Widzisz, jaki jestem rozsądny. Ale jeśli potrzeba ci kogoś, kto zastąpi w twoim życiu Marlenę, z chęcią zgłaszam się na jej miejsce, kiedy tylko chcesz. Nawet dziesięć światów takich jak Erytro nie byłoby w stanie oderwać mnie od ciebie, zakładając oczywiście, że tego pragniesz.

Ścisnęła jego dłoń.

— Nie zasługuję na ciebie, Sieverze.

— Nie traktuj tego jako wymówki, Eugenio. Jeśli jest tak, jak mówisz, to z chęcią się poświęcę, a ty nie powinnaś odrzucać takiej ofiary.

— Czy nie uważasz, że jest wiele bardziej wartościowych kobiet?

— Nigdy ich nie szukałem. Poza tym kobiety z Rotora nigdy specjalnie nie oglądały się za mną. I co miałbym robić z taką bardzo wartościową kobietą? Ofiarować się jej jako od dawna oczekiwany prezent? Wolę być romantycznym niechcianym prezentem, niechcianą manną z nieba.

— Boskim podarkiem dla ludzi małego serca. Genarr pośpiesznie kiwnął głową.

— O tak. Podoba mi się to. Ten obraz przemawia do mnie. Insygna roześmiała się, tym razem zupełnie szczerze.

— Jesteś szalony… Wiesz, że jakoś nigdy tego nie zauważyłam.

— Mam ukryte głębie. Z czasem poznasz mnie lepiej… znacznie lepiej…

Przerwał mu brzęczyk oznaczający nadejście pilnej wiadomości.

— No, właśnie — powiedział z oburzeniem Genarr. — Taki jest mój los. Dochodzimy do punktu… — już nie pamiętam jak to zrobiliśmy — w którym gotowa jesteś rzucić się w moje ramiona… i przerywają nam. Halo… Och! Co? — ton jego głosu zmienił się całkowicie — To Saltade Leverett.