Изменить стиль страницы

— Musi zostać zbadany, choćby tylko po to. by stwierdzić, że rzeczywiście nie nadaje się do zamieszkania.

— Ale po to nie musimy lądować — powiedziała ponuro Wendel.

— Zbliżymy się do niego i ocenimy. Spróbuj Krile, tylko spróbuj nie wybiegać za daleko myślami. Nie chciałabym cię rozczarować. Fisher kiwnął głową.

— Spróbuję… A jednak Koropatsky wydedukował istnienie nadającego się do zamieszkania świata, gdy wszyscy inni mówili mi, że jest to całkowicie niemożliwe. Ty też tak mówiłaś, Tesso. Bez przerwy. Ale mamy planetę, która może nadawać się do zamieszkania. Pozwól mi więc mieć nadzieję. Być może są na niej ludzie z Rotora, a wśród nich moja córka…

— Kapitan jest naprawdę wściekła — powiedział obojętnie Chao-Li Wu. — Ostatnią rzeczą, jaką chciała tu znaleźć, jest planeta, to znaczy świat — ponieważ nie pozwala nazywać go planetą — który może nadawać się do zamieszkania. Znalezienie go tutaj oznacza konieczność zbadania go i natychmiastowego powrotu z meldunkiem. A wiesz, że ona myślała o czymś innym. Jest to jej pierwszy i ostatni pobyt w głębokiej przestrzeni. Gdy się skończy, Wendel ma spokój na resztę życia. Pracą nad lotami zajmą się inni, inni również będą latać w kosmos. Wendel przejdzie na emeryturę i zostanie doradcą. Dlatego się wścieka.

— A ty Chao-Li? Czy chciałbyś polecieć jeszcze raz, gdyby dano ci taką szansę? — zapytała Merry Blankowitz. Wu nie zawahał się.

— Nie chcę już latać. Nie mam w sobie pasji podróżnika. Wiesz… zeszłej nocy przyszła mi do głowy taka myśl, że można by tu osiąść… jeśli ten świat jest w porządku. Co o tym sądzisz?

— Osiąść? Tutaj? Oczywiście, że nie. Nie twierdzę, że przez całe życie będę mieszkać na Ziemi, ale chciałabym wrócić… a potem może znów wyruszę…

— Przemyślałem sobie to wszystko. Satelita taki jak ten jest jeden na… ile? Dziesięć tysięcy? Kto by pomyślał, że w pobliżu czerwonego karła może znajdować się taki świat! Powinien zostać zbadany. Mogę nawet zająć się tym przez jakiś czas, a potem niech ktoś inny wraca na Ziemię i martwi się o moje pierwszeństwo w związku z poprawką grawitacyjną. Zadbasz o moje interesy, prawda Merry?

— Oczywiście. Podobnie postąpi kapitan Wendel. Ma wszystkie dokumenty, podpisane i poświadczone.

— No, właśnie. Myślę, że kapitan nie ma racji, chcąc badać Galaktykę. Może zwiedzić setki gwiazd i nie znaleźć takiego świata jak ten. Po co martwić się o ilość, jeśli ma przed sobą jakość?

— Osobiście wydaje mi się — powiedziała Blankowitz — że ona martwi się dzieciakiem Fishera. Co będzie, jak ją znajdzie?

— A co ma być? Może ją zabrać ze sobą na Ziemię. Kapitanowi to nie powinno przeszkadzać.

— Jest także żona…

— Słyszałaś, żeby o niej kiedykolwiek wspominał?

— To oznacza, że…

Blankowitz przerwała nagle, słysząc jakiś dźwięk na zewnątrz. Do kabiny wszedł Krile Fisher i skinął głową.

Blankowitz, chcąc sprawić dobre wrażenie, zapytała szybko:

— Czy Henry skończył już spektroskopię?

— Nie wiem — Fisher potrząsnął głową. — Biedak bardzo się denerwuje. Podejrzewam, że bardzo obawia się przekłamań ze swej strony.

— Co pan! — wykrzyknął Wu. — Przecież to komputer przeprowadza analizę. Zawsze znajdzie jakieś wytłumaczenie…

— Nie znajdzie — przerwała mu zaaferowana Blankowitz. — Henry podoba mi się. Wy teoretycy myślicie, że my obserwatorzy zajmujemy się tylko komputerami, głaszczemy je i mówimy: „dobry piesek”, a potem odczytujemy wyniki. A wcale tak nie jest. Odpowiedź komputera zależy od tego, co się w niego wsadzi. Każda obserwacja, która nie jest po waszej, teoretyków, myśli, zawiniona jest przez obserwatora. Nigdy nie słyszałam, żebyś powiedział: „Coś jest nie w porządku z tym kompu…”

— Chwileczkę — przerwał jej Wu. — Nie dajmy ponosić się nerwom i przestańmy obwiniać się nawzajem. Czy kiedykolwiek słyszałaś, żebym ja winił obserwatora?

— Jeśli nie podobają ci się obserwacje Henry'ego…

— To i tak je zaakceptuję. Nie mam żadnych teorii na temat tego świata.

— I dlatego zgodzisz się ze wszystkim, co ci powie? W tym momencie do kabiny wszedł Henry Jarlow, a za nim Tessa Wendel. Jarlow wyglądał jak chmura gradowa.

— W porządku, Jarlow — powiedziała Tessa — wszyscy są na miejscu. A teraz powiedz nam, jak to wygląda?

— Problem polega na tym — odpowiedział Jarlow — że światło tej gwiazdy nie posiada wystarczająco dużo ultrafioletu, żeby opalić albinosa. Musiałem pracować z mikrofalami, a te natychmiast wskazały, że w atmosferze planety występuje para wodna.

Wendel zbyła tę informację wzruszeniem ramion.

— Nie musisz nam tego mówić. Świat zbliżony rozmiarami do Ziemi i o podobnej rozpiętości temperatur na pewno ma wodę, no i parę wodną. Przesuwa go to o jedno oczko w górę na skali przydatności dla ludzi, ale tylko o jedno… i to w dodatku łatwe do przewidzenia oczko.

— Och, nie — powiedział spokojnie Jarlow. — Ten świat nadaje się do zamieszkania. To nie ulega wątpliwości.

— Z powodu pary?

— Nie. Mam coś lepszego.

— Co?

Jarlow rozejrzał się dokoła raczej zafrasowanym wzrokiem i powiedział:

— Czy powiedziałaby pani. że świat nadaje się do zamieszkania, gdyby ktoś na nim mieszkał?

Zamiast Tessy odpowiedział Wu:

— Teoretycznie jest to zupełnie dopuszczalne.

— Czy chcesz powiedzieć, że stwierdziłeś z tej odległości, że świat jest zamieszkany? — zapytała ostro Tessa.

— Tak, dokładnie to chcę powiedzieć, kapitanie. W atmosferze występuje wolny tlen, i to w dużych ilościach. Czy można inaczej wyjaśnić jego obecność, jeśli nie za pomocą fotosyntezy? A skąd się wzięła tam fotosynteza, jeśli nie ma na nim życia? I czy może mi pani wyjaśnić, w jaki sposób planeta może być niezamieszkana, jeśli znajduje się na niej życie produkujące tlen?

Zapadła martwa cisza. Pierwsza odezwała się Tessa:

— To nieprawdopodobne, Jarlow. Jesteś pewien, że nie poplątałeś czegoś w programie?

Blankowitz uniosła brwi i zrobiła taką minę do Wu, jakby chciała powiedzieć: „A nie móóóóówiiiiiłaaaaamm!”

Jarlow wyprostował się dumnie.

— Nigdy w swoim życiu nie poplątałem — jak była pani łaskawa się wyrazić — niczego w programie komputerowym, ale oczywiście jestem gotów uznać swój błąd, jeśli ktokolwiek z obecnych czuje się bardziej kompetentny w analizie atmosferycznej podczerwieni niż ja. Nie jest to moja dziedzina nauki, ale bardzo skrupulatnie korzystałem z przedmiotowych wskazówek Blanca i Nkrumah.

Krile Fisher, który od czasu incydentu z Wu nabrał pewności siebie, nie zawahał się przed wygłoszeniem własnej opinii:

— Posłuchajcie — powiedział — rewelacje doktora Jarlowa zostaną potwierdzone lub obalone, gdy znajdziemy się bliżej planety. Na razie proponuję przyjąć wersję, którą przedstawił Jarlow i zastanowić się, co dalej? Jeśli w atmosferze planety jest tlen to czy można wykluczyć, że jest on ziemskiego pochodzenia?

Wszystkie oczy zwróciły się na Fishera.

— Ziemskiego pochodzenia? — zapytał nieprzytomnie Jarlow.

— Tak, ziemskiego pochodzenia. A dlaczego nie? Mamy na przykład jakiś teoretyczny świat, który nadaje się do zasiedlenia, lecz jego podstawowym mankamentem jest to, że atmosfera zawiera dwutlenek węgla i azot — charakterystyczne dla światów pozbawionych życia, jak na przykład Wenus czy Mars — co więc robimy?

Wrzucamy do oceanu glony i wkrótce mówimy: „Do widzenia, dwutlenku węgla” i „Witaj, tlenie.” Nie wiem, być może jest jeszcze jakieś inne wyjście, nie jestem ekspertem… Ciągle wpatrywali się w niego.

— Powód, dla którego o tym mówię — kontynuował — jest prosty. Gdy mieszkałem na Rotorze, często mówiono tam o tworzeniu ekosystemów zbliżonych do ziemskich w kontekście uprawy roli w Osiedlach. Pracowałem na farmie. Odbywały się nawet seminaria poświęcone ziemskim ekosystemom. Uczestniczyłem w nich, ponieważ wydawało mi się, że dowiem się czegoś o hiperwspomaganiu — oczywiście myliłem się, ale usłyszałem przynajmniej o tworzeniu ekosystemów.