Изменить стиль страницы

Jednak i niemiecki ulega potężnie kształtującym wpływom angielskiego, z którymi zresztą (mimo tak znacznej bliskości obu języków) niezbyt się potrafi uporać.

Więc i dla polszczyzny byłby to zapewne łączny wpływ obu. Co i tak jest faktem.

A zmieniłyby się głównie proporcje. Tak i w początkowej alternatywie. Nie: który wpływ obcy wyeliminuje ten drugi? Tylko: czy angielszczyzna wywrze decydujący wpływ z dużo mniejszym, lecz i tak widocznym udziałem rosyjskiego, czy na odwrót.

Więc głównie składnia i rekcja (czyli zasady gramatycznego łączenia wyrazów) ulegną wyraźnej anglicyzacji lub rusyfikacji: z czasem, kto wie? może do tego stopnia, że język stanie się w swej decydującej strukturze angielskim albo rosyjskim. O to pierwsze trudniej, rzecz jasna, ze względu na fundamentalnie odmienną strukturę języków angielskiego i polskiego: ten proces musiałby trwać wiele pokoleń i przejść stadia częściowego analfabetyzmu lub ogromnej prymitywizacji stylu kolokwialnego, dochodzącej aż do zrywania kontaktu z językiem pisanym. Ale czy jest to nie do pomyślenia? Wszystkie trzy warunki:

1. prymitywizacja

2. rozległy półanalfabetyzm

3. separacja od mowy pisanej

już dziś rozwijają się w skali przerażającej.

O rusyfikację zaś bez porównania łatwiej: wystarczy niewielkie przesunięcie w nawykach i preferencjach językowych, ażeby składnia polska najpierw przemieszała się z dość bliską jej składnią rosyjską, a następnie pozbyła się konstrukcji mniej rosyjskich. Proces ten zachodzi już dziś, tym łatwiej, że nie wymaga on separacji od form pisanych lub inaczej upowszechnianych: po prostu ludzie, wywodzący się z nizin społecznych (lub adaptujący się do nich) i awansujący życiowo bez awansu kulturalnego, używają coraz mniej poprawnego języka (który wypiera swoista mowa awansu) pisząc w gazetach i tygodnikach, wydając książki, redagując je lub zabierając głos w telewizji, przez radio i w życiu publicznym. Czynią to coraz bezkarniej i powszechniej… częstokroć nawet pod hasłem walki o kulturę języka! Niemałe są w tej mierze (i kwitną w blasku doktoratów i profesur) zasługi nawet sfer akademickich, polonistów, językoznawców. Ten proces narasta lawinowo: i jeśli na tej drodze czeka nas rusyfikacja polszczyzny, dość na to jednego pokolenia czy dwóch.

Moja składnia w Mechanicznej pomarańczy wersji R pokazuje głównie strukturę języka mówionego, już silnie zrusyfikowaną, choć niekonsekwentnie, bo na etapie współistnienia i walki nie manifestowanej.

Lecz tym bardziej rozstrzygającej.

Uwarunkowane składniowo rytm i kadencja zdań, chwiejna pozycja zaimka zwrotnego się, imiesłów uprzedni we frekwencji nasilającej się i funkcji przymiotnikowej, wahający się też na granicy nowych form złożonego czasu przeszłego, zwykły czas przeszły typu rosyjskiego w użyciu ekspresywnym, chwiejność w enklitycznych zaimkach osobowych: to niektóre z wielu przejawów rusyfikującej się składni.

Kto chce, niechaj poszuka innych.

Warto podkreślić, że choć ja urobiłem to w całość, elementy jej nie są bynajmniej fikcją. Już kilkadziesiąt lat temu wstrząsnął mną przekład Baśni z 1001 nocy Krzysztofa Radziwiłła i Janiny Zeltzer (Warszawa 1960 Nasza Księgarnia) z konsekwentnie rosyjskim umieszczaniem się po czasowniku! a dialogi w rodzaju: Mi? Ci! są już normalne wśród ludzi z maturą. Kiedy uświadomić to sobie, nawet nie sięgając do zjawisk takich jak typowy prezenter TV w audycjach kulturalnych, wolno postawić mi zarzut: czy nie nazbyt optymistycznie zaprojektowałem ten zwyrodniały język przyszłości? Bo nawet mój Alex czy inni rynsztokowcy pod pewnymi względami nie posuwają się w degeneracji swej fantastycznej polszczyzny do takich skrajności: już dziś przecież najzupełniej rzeczywistych.

I to nie w rynsztoku. Ale na szczytach.

Wiedząc już, czego szukać, zainteresowany odbiorca sam znajdzie niezliczone przykłady rusycyzmów nie uwzględnionych w słowniczku. Może to być zwykły polski wyraz, ale przesunięty z lekka w znaczenie (choć i po polsku możliwe) bardziej typowe dla równobrzmiącego z nim wyrazu rosyjskiego. Kalka z idiomu rosyjskiego, łatwo (lub dzięki kontekstowi) zrozumiała, lecz po polsku obca lub niepoprawna. Ekwiwokacja znaczeń, które w polskim wyrazie (jeśli bez nacisku ideologicznego) nie mieszają się, lecz w odpowiedniku rosyjskim i owszem. Takich szczegółów znajdą się setki i setki, a może tysiące.

Czy mój projekt języka nie ma prekursorów?

Jednak posiada ich. Fragmentarycznie. Najważniejszy to Wiech. Zasadniczych różnic więcej tu wprawdzie niż podobieństw. Tam chodzi głównie o humor, tu prawie nieobecny. Tu koszmar i na ponuro! Wiech ściśle umiejscowił swe przedwojenne opowieści w dołach społecznych, w ich rzeczywistości językowej i drobnych tarapatach życiowych: wymiar i tło Mechanicznej pomarańczy są całkiem inne. Ale łączy je ignorowanie norm językowych i konsekwentne stosowanie norm własnych oraz fakt, że ta gwara warszawska, którą Wiech utrwala i przetwarza, jest reliktem oddalonej wówczas o jedno lub dwa pokolenia epoki, gdy zagrożenie polszczyzny przez wpływ języka rosyjskiego przybrało formy i rozmiary zbliżone do dzisiejszych i do tych konsekwencji na niedaleką przyszłość, które ja tu przedstawiam.

Więc ta fikcja językowa nie jest aż tak fikcyjna. Raz już potwierdziła się w laboratorium przeszłości i stąd jej odbicie u Wiecha. Więc jej model i wariant futurologiczny mają wysoki stopień prawdopodobieństwa.

Aż do szczegółów włącznie.

Zmierza to ku drażliwemu pytaniu, które z pewnością sto razy będzie mi zadane: czy ja popieram taką ewolucję polszczyzny? czy mój przekład ma ją lansować? czy nie obawiam się, że taki będzie jego praktyczny efekt?

Nie ten wywołuje chorobę, kto ją wykrył. Nie ma, jak wiadomo, skuteczniejszej metody na szerzenie chorób wenerycznych niż krycie się z nimi lub udawanie, że ich nie ma. Jeszcze się nie ukazał mój przekład, a już mi zwracano uwagę (przy lekturze jego próbek i fragmentów), że to nie fikcja: bo tak się już mówi! choć u mnie większość tej mowy naprawdę wynikła nie z podsłuchiwania i zapisu, tylko z dobrej znajomości polszczyzny i że wiem, co i jak się w jej wnętrznościach porusza. Nie jest mi sympatyczniejsza ta polszczyzna niż ten bydlaczek Alex! i jako tłumacz nie bardziej utożsamiam się z tym językiem niż z postacią Alexa. Mam nadzieję, że wydobycie ich obu na bezlitosne światło przyczyni się do tego, aby zmniejszyć oba te zagrożenia.

19

Dla specyfiki tego stylu mówionego charakterystyczne są m.in. zakłócenia sformalizowanej w pisanym języku składni, łatwo przechodzące w strumień mowy nie całkiem powiązanej, anakolut i wiele innych konstrukcji nie mieszczących się w paradygmatach. Gdy rozbicie takie pojawia się już na poziomie słowotwórczym, dochodzi nieraz do struktur podobnych jak w językach inkorporujących raczej niż fleksyjnych.

Zjawisko to, mimo że charakterystyczne dla języków nieindoeuropejskich i tak obcych nam jak indiańskie lub eskimoskie, pojawia się i we francuskim.

Toteż warto zauważyć jego (choć marginesową) obecność tak w mowie potocznej, jak i w momentach dezorganizacji języka i rozpadu jego prawidłowości. Dotyczy to m.in. okresu przemian strukturalnych, który aktualnie trwa w języku polskim. Zjawisko to musiałoby się szczególnie nasilić w razie przyśpieszenia zmian prowadzących do składniowej anglicyzacji polskiego, a więc jego przesuwania się od typu fleksyjnego ku analitycznemu i pozycyjnemu. Wydaje się to prawie niemożliwe: a przecież konstrukcje przyimkowe (charakterystyczne dla tego drugiego typu) szerzą się obok i zamiast deklinacyjnych nawet i w poprawnej polszczyżnie: w języku bułgarskim zaś i macedońskim dawno już przeważyły nad fleksją. Czy tak będzie i w polskim?

Wszystkie te nieposłuszne odstępstwa od (zubożonej przecież) regularności językowej to z jednej strony przejawy zachodzącej lub szykującej się ewolucji, z drugiej strony zaś istotne elementy różniące język żywy i mówiony od pisanego.