Изменить стиль страницы

– Oczywiście, możesz tego sobie zażyczyć, jeśli chcesz się dowiedzieć, kim był twój ojciec.

– Nie, on mnie nic nie obchodzi. Przepisy…

– Chwileczkę. – Mira podniosła rękę. – Nie wiem, czy dobrze rozumiem. Chcesz wszcząć śledztwo w sprawie zabójstwa, które popełniłaś w wieku ośmiu lat?

– Tego wymagają przepisy – upierała się Eve.

– Do czasu zakończenia śledztwa muszę zostać zawieszona w czynnościach służbowych. Najlepiej będzie też do wyjaśnienia sprawy wstrzymać się z realizacją wszelkich planów osobistych.

Wyczuwając wściekłość bijącą od Roarke'a, Mira przeszyła go ostrym spojrzeniem. Po krótkiej walce udało mu się zapanować nad sobą.

– O jakie wyjaśnienie ci chodzi? – spytała spokojnie, zwracając się do Eve. – Nie chcę sprawiać wrażenia, że cię pouczam, jak masz wykonywać swoje obowiązki, ale mówimy o sprawie, która dotyczy wydarzenia sprzed dwudziestu dwóch lat.

– To było wczoraj. – Eve odczuła gorzką satysfakcję, powtarzając słowa Miry sprzed kilku minut.

– To było godzinę temu.

– Jeśli rozmawiamy o twoich uczuciach, to owszem – przyznała terapeutka, bynajmniej niezbita z tropu. – Ale w sensie faktycznym, prawnym, upłynęły ponad dwie dekady. Nie ma ciała ani żadnych dowodów. Owszem, można sięgnąć do raportów medycznych opisujących twój stan zaraz po znalezieniu; ślady bicia, niedożywienie i zaniedbanie, szok. Poza tym, są te twoje wspomnienia. Jak myślisz, czy w czasie przesłuchania coś się w nich zmieni?

– Nie, oczywiście, że nie, ale… Takie są przepisy.

– Eve, jesteś bardzo dobrą policjantką – powiedziała łagodnym tonem Mira. – Gdyby akta tej sprawy znalazły się na twoim biurku, jaką wydałabyś decyzję? Zastanów się, zanim odpowiesz. Nie ma sensu katować siebie ani tego niewinnego, zmaltretowanego dziecka. Co byś zrobiła?

– Ja… – Pokonana Eve odstawiła kieliszek. – Zamknęłabym śledztwo.

– No to je zaniknij.

– Decyzja nie należy do mnie.

– Chętnie porozmawiam z twoim przełożonym, przedstawię mu fakty i swoją osobistą opinię. Myślę, że wiesz, jaką podejmie decyzję. Potrzebni mu ludzie tacy jak ty, którzy służą nam i nas bronią, Eve. I masz tu bliskiego ci człowieka, który chce, żebyś mu zaufała.

– Ależ ja mu ufam. – Zebrała się w sobie i spojrzała na Roarke'a. – Po prostu boję się, że nieświadomie go wykorzystuję. Nieważne, co inni sądzą o pieniądzach, o władzy. Nie chcę nigdy dać mu najmniejszego powodu, aby myślał, że mogłabym czy chciałam go wykorzystać.

– A czy tak myśli?

Eve zacisnęła dłoń na brylancie wiszącym między jej piersiami.

– Za bardzo mnie kocha, by tak myśleć.

– Cóż, uważam, że to doskonale. Myślę, iż wkrótce sama się zorientujesz, na czym polega różnica między poleganiem na kimś, kogo się kocha, a wykorzystywaniem go. – Mira wstała. – Poleciłabym ci wziąć środek uspokajający i zrobić sobie jutro wolny dzień, ale wiem, że mnie nie posłuchasz.

– Nie, nie mogę. Przepraszam, że wyciągnęliśmy cię z domu w środku nocy.

– Lekarze, podobnie jak policjanci, są do tego przyzwyczajeni. Porozmawiamy sobie jeszcze przy okazji, co?

Eve chciała zaprzeczyć, jak robiła to przez całe lata. Nagle jednak uświadomiła sobie, że ten okres w jej życiu dobiegł już końca.

– Tak, oczywiście.

Pod wpływem impulsu Mira pocałowała ją w policzek.

– Dasz sobie radę, Eve. – Potem odwróciła się do Roarke'a i wyciągnęła rękę. – Dobrze, że pan zadzwonił. Porucznik Dallas jest osobą, na której bardzo mi zależy.

– Mnie też. Dziękuję.

– Mam nadzieję, że zaprosicie mnie na ślub. Nie, proszę mnie nie odprowadzać, sama wyjdę. Roarke usiadł przy Eve.

– Czy poczułabyś się lepiej, gdybym rozdał wszystkie swoje pieniądze, posiadłości, pozamykał firmy i zaczął od zera?

Choć wiele można się było spodziewać po Roarke^, to pytanie okazało się kompletnie zaskakujące. Eve spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Zrobiłbyś to?

Nachylił się nad nią i musnął ustami jej policzek.

– Nie.

Ku swojemu zaskoczeniu, parsknęła śmiechem.

– Teraz czuję się jak idiotka.

– I bardzo dobrze. – Wziął ją za rękę. – Chcesz, pomogę ci uśmierzyć ból.

– Robisz to, odkąd się zjawiłeś. – Westchnęła i nachyliła się ku niemu. Ich czoła się zetknęły. -Wytrzymaj jakoś ze mną, Roarke. Jestem dobrym gliną. Kiedy mam przypiętą odznakę, wiem, co robić. Gorzej, kiedy ją odpinani.

– Jestem tolerancyjny. Mogę pogodzić się z istnieniem mrocznych zakamarków w twojej duszy, Eve, tak jak ty się godzisz z istnieniem ich u mnie. No, chodźmy do łóżka. Musisz się przespać. – Podniósł ją na nogi. – A jeśli będziesz miała złe sny, nie ukryjesz ich przede mną?

– Nie, teraz już nie. Co się stało? – spytała, kiedy zauważyła, że Roarke patrzy na nią zmrużonymi oczami i przeczesuje palcami jej włosy.

– Rzeczywiście zmieniłaś fryzurę. Subtelnie, ale uroczo. A poza tym jest coś jeszcze… – Przesunął kciukiem po jej podbródku.

Eve uniosła brwi, w nadziei, że Roarke zauważy ich nowy kształt, ale wciąż patrzył jej głęboko w oczy.

– O co ci chodzi?

– Jesteś piękna. Mówię poważnie.

– Wydaje ci się. Jesteś zmęczony.

– Nie, wcale nie. – Wycisnął na jej ustach długi, namiętny pocałunek. – Wcale.

Peabody rozglądała się wokół z otwartymi ustami, ale Eve udawała, że tego nie widzi. Wypiła kawę i przyniosła do gabinetu koszyczek muffinów, specjalnie dla Feeneya, który jeszcze się nie zjawił. Zasłony były rozsunięte i za oknem rozciągała się panorama Nowego Jorku widoczna zza bujnej zieleni parku.

Po krótkim namyśle Eve doszła do wniosku, że nie może mieć pretensji do dziewczyny. Na jej miejscu też by się gapiła na wszystko.

– Jestem ci naprawdę wdzięczna za to, że zgodziłaś się przyjechać tutaj, zamiast do komendy – zaczęła Eve. Wiedziała, że nie działa jeszcze na pełnych obrotach, ale wiedziała też, że przez wzgląd na Mavis nie może sobie pozwolić na stratę czasu.

– Chcę choć trochę uporządkować zebrane przez nas informacje, zanim zamelduję się u komendanta. Domyślam się, że zaraz po przyjeździe zostanę wezwana do Whitneya. Potrzebuję więc amunicji.

– Żaden problem. – Peabody wiedziała, że niektórzy ludzie naprawdę żyją w takich warunkach. Słyszała o nich, czytała, widziała w telewizji. Poza tym, sam apartament pani porucznik nie prezentował się szczególnie imponująco. Owszem, był ładny

– dużo przestrzeni, stylowe meble, doskonały sprzęt. Ale ten dom, Jezu, ten dom! To już nie była rezydencja, tylko pałac, a może nawet zamek. Zielone trawniki, kwitnące drzewa, fontanny. Wieże połyskujące w słońcu. A to wszystko ukazywało się oczom gościa, jeszcze zanim kamerdyner wprowadził go do olśniewającego swoim przepychem wnętrza, pełnego marmurów, kryształów i drewna. Do tego jeszcze ta przestrzeń. Tyle wolnej przestrzeni.

– Peabody?

– Co? Przepraszam.

– Nic się nie stało. Wiem, że ten dom każdego przytłacza.

– Jest niesamowity. – Przeniosła wzrok na Eve.

– W takim otoczeniu wygląda pani zupełnie inaczej – stwierdziła, po czym zmrużyła oczy. – O, rzeczywiście wygląda pani inaczej. Podcięte włosy! I wymodelowane brwi. – Zaintrygowana, podeszła bliżej.

– No i odmłodzona skóra.

– Maseczka i tyle. – Eve w ostatniej chwili powstrzymała dreszcz obrzydzenia. – Możemy przejść do rzeczy czy chcesz, żebym podała ci nazwisko mojej kosmetyczki?

– I tak nie byłoby mnie na nią stać – odparła radośnie Peabody. – Ale pani naprawdę wygląda dobrze. Powinna pani zacząć przygotowania do ślubu, skoro to już za parę tygodni.

– Nie za parę tygodni, tylko w następnym miesiącu.

– Ten następny miesiąc już się rozpoczął. Ma pani pietra. – Usta Peabody drgnęły w uśmiechu.

– Przecież pani niczego się nie boi.

– Zamknij się, Peabody. Nie zapominaj, po co tu jesteśmy.

– Tak jest. – Peabody spoważniała, lekko zawstydzona. – Wydawało mi się, że czekamy na kapitana Feeneya.