Изменить стиль страницы

Zanim skończyłam wyłuszczać moją sprawę, znad burka podniósł się gładko ogolony mężczyzna, który dotąd popijał herbatę.

– Jesteś jeszcze bardzo młoda, jednak nie brakuje ci odwagi -zauważył, spoglądając na mnie spod oka. – Chodź, pozwolę ci zajrzeć do dokumentów, ale jak już je sobie obejrzysz, zmykaj do domu i więcej nie zawracaj nam głowy.

Wyjął kluczyk, otworzył małą szafkę, wyciągnął teczkę z wysokiej sterty i tak długo przerzucał dokumenty, aż natrafił na to, czego szukał.

– Masz, sama zobacz! – Otworzył mały notatnik.

Spojrzałam tam, gdzie wskazał mi palcem. Oniemiałam z wrażenia! „Po zakończonym powodzeniem leczeniu syfilisu wzrok paq°enta uległ pogorszeniu”. Mój ojciec, który nie pozwala żadnemu z dzieci używać brzydkich wyrazów… czy to możliwe, żeby on… z inną kobietą?! Nie, w jego sercu było miejsce wyłącznie dla matki. Jak można mu przypisywać taką chorobę?!

– To nieprawda! – krzyknęłam. – Na całym świecie nie ma człowieka porządniejszego niż mój ojciec!

Politrucy wymienili spojrzenia i wybuchneli śmiechem.

Nic z tego nie rozumiałam. Dzień w dzień, noc w noc przez tyle lat ojciec przebywał na statku. To właśnie tam, kiedy wpadł do rzeki, zaczęły się problemy ze wzrokiem. O mało nie przypłacił wypadku życiem, powinien dostawać pełną rentę.

– Ojciec nie otrzymuje tego, co mu się należy. Proszę mi pomóc wyjaśnić tę sprawę – odezwałam się cicho, błagalnym głosem.

– Którym z kolei dzieckiem jest ta bezczelna mała dziewczynka? – zapytał jeden z urzędników.

– Zdaje się, szóstym.

– Ach, szóstym! – Jego śmiech zabrzmiał ironicznie, kiedy zmierzył mnie wzrokiem, którym zdawał się przewiercać na wylot.

Ci ludzie zajmowali się dziesiątkami tysięcy spraw, a mimo to wiedzieli o moim ojcu więcej niż ja. W ich szafce z aktami personalnymi spoczywały losy mnóstwa robotnic i robotników.

Byłam zdruzgotana, z całej siły powstrzymywałam łzy. Kiedy wychodziłam, towarzyszył mi strach. Jak ludzie mogli mieć tyle sekretów? Tajemnic, które mogły wstrząsnąć mną do głębi, jeśli przez przypadek je odkryję.

IV

1

Po obiedzie siedziałam przy stole pogrążona w myślach, wodząc wzrokiem za braćmi i siostrami.

– Mała Szóstko! – odezwała się matka. – Nie podoba mi się twoja mina. Powinnaś się cieszyć, że żyjesz. Tylko to się liczy w przypadku kogoś z twoim pochodzeniem. Więc pogódź się z losem. – Siedziała na łóżku i zszywała rozdartą poduszkę.

Nie widziałyśmy się od kilku dni, a ją nadal nurtował ten sam problem: egzaminy wstępne nie szły w parze z moim pochodzeniem.

– Nie musisz mnie utrzymywać, jeżeli nie chcesz – odparłam naburmuszona. – Ale po co te brednie o życiu i śmierci?

– Bo do tego wszystko się sprowadza – podsumowała. – Twoja trzecia ciotka, a moja kuzynka, bliższa mi od rodzonej siostry, nie przeżyła, prawda?

Matka opowiadała, że kiedy wiosną 1960 roku po raz ostatni poszła z ziołami na Kamienne Zbocze, żeby wykąpać Trzecią Ciotkę, znalazła ją w łóżku z puchliną głodową. Skórę miała niemal przezroczystą, a opuchnięta twarz przypominała lampion z pergaminu.

Mąż ciotki był właścicielem małego sklepu rzeźnickiego, który prowadził wraz z pomocnikiem, i całkiem nieźle mu się powodziło. Jednak na początku lat pięćdziesiątych nie mógł już dłużej zatrudniać pracownika, a na dodatek sklep przekształcono w spółkę państwowo-prywatną. W1957 roku trafił do więzienia, bo powiedział w herbaciarni, że za rządów komunistów wszystko jest wspaniałe, ale przed wyzwoleniem lepiej mu się żyło. Ktoś na niego doniósł, a podczas śledztwa wyszło na jaw, że kiedyś należał do stowarzyszenia religijnego. W rezultacie uznano go za „wrogi element” i wysłano na resocjalizację do obozu pracy.

Ciotka, aby jakoś przetrwać i jeszcze wykarmić dwóch małych synków, została tragarzem. Obaj chłopcy i tak umarli, a praca okazała się ponad jej siły, więc żywiła się warzywami porzuconymi na rynku, a kiedy mogła, brała pranie do domu.

Matka przeprawiła się przez rzekę i poszła odwiedzić ciotkę, jak tylko się dowiedziała o jej chorobie. Tamta przywitała ją ze łzami w oczach, z trudem siadając na łóżku. Spójrz na mnie, kuzynko, powiedziała, chwytając przybyłą za rękę. Nie doczekam powrotu męża.

Nie zwlekając, matka ugotowała zupę z soi, powszechnie bowiem uważano, że jest bardzo pożywna. Lecz Trzecia Ciotka jej nie tknęła. Masz dużą rodzinę do wykarmienia, powiedziała. Zabierz zupę do domu. Wychodząc, matka zostawiła mączkę sojową i nawet przez myśl jej nie przeszło, że ciotka wkrótce umrze.

Jakiś czas później, którejś zimowej niedzieli, chudy mężczyzna o zapadniętych policzkach dowlókł się do naszych drzwi. Matka była akurat w korytarzu, ale go nie poznała. Dopiero kiedy podszedł bliżej i nazwał ją Drugą Kuzynką, dotarło do niej, że ma przed sobą męża Trzeciej Ciotki. Cztery lata temu skazano go na siedem lat resocjalizacji poprzez pracę. Matka, w szoku, zapytała, jak udało mu się opuścić obóz trzy lata przed terminem.

A on, zamiast usiąść na stołku, który dla niego przyniosła, przycupnął na progu. Kiedyś uwielbiał się śmiać i opowiadać przeróżne historie; potrafił zachować kamienną twarz, gdy wszyscy wokoło pokładali się ze śmiechu. Obsesyjnie schludny i czysty, zawsze miał starannie uczesane włosy. Teraz, w łachmanach, z trudem unosił powieki. Wyglądał jak jakiś anemiczny chwast, bezbarwną skórę pokrywały liczne blizny, a w dodatku usiadł na progu, czego w przeszłości nigdy by nie zrobił.

Wyjawił matce, że w obozie pracy nie mieli co jeść, nie było nawet dziko rosnących warzyw. Zniknęły wszystkie wróble i szczury – większość ich upolowali wieśniacy z okolicznych wsi, którzy poruszali się sprawniej od skazańców. Najpierw śmierć dosięgła łudzi starych i schorowanych, a ci, co pozostali, byli zbyt słabi, aby ich pogrzebać. Więc władze wypuściły go przed terminem i nakazały wrócić do Czungcing, gdzie miał pozostawać pod nadzorem lokalnej administracji.

Ona odeszła, powiedział. Dlaczego nie wytrzymała paru miesięcy dłużej? Matka przeżywała tortury, zastanawiając się, jak mu powiedzieć, że Trzecia Ciotka umarła z głodu, ale on już o tym wiedział.

Wyznał, że nie ma dokąd pójść. Ponieważ jego dom opustoszał, władze przydzieliły trzypokojowe mieszkanie innej rodzinie oraz skonfiskowały meble. Oczywiście nowi lokatorzy nie mieli ochoty przyjąć go do siebie.

Zanim Trzeci Wuj zdążył dokończyć swoją opowieść, matkę wezwano do kuchni, gdzie czekała ją konfrontacją z grupą uświadomionych politycznie sąsiadów. Z miejsca przeszli do rzeczy: wykluczone, aby w tym siedlisku udzieliła schronienia skazańcowi z obozu pracy! A jeśli spróbuje, to i tak nie uda się jej załatwić ani zameldowania, ani przydziału racji. Skąd brać jedzenie dla kogoś, kto powinien być martwy? Niech idzie swoją drogą, im prędzej, tym lepiej. Nie chcemy tu widzieć takich jak on! Sąsiedzi nie dali matce otworzyć ust w obronie wuja, poza tym ich piskliwe tyrady przeznaczone były także dla jego uszu, bo przecież siedział na progu w pomieszczeniu obok.

Właściwie sąsiedzi okazali wspaniałomyślność, bo mogli wuja przepędzić siłą. Kiedy matka, ociągając się, opuściła kuchnię, nie znalazła go na progu. Więc torując sobie drogę łokciami, przedarła się przez napierającą na nią gromadę i pobiegła za nim.

Wuj był tak schorowany, że dogoniła go bez trudu. Drzewa na zboczu jeszcze nie wypuściły pączków, więc brakowało jadalnych liści. Matka wręczyła wujowi dwa juany. Kiedy odmówił przyjęcia pieniędzy, oświadczyła, że jeśli ich nie weźmie, zabierze go ze sobą do domu i nic ją nie obchodzi, co ludzie powiedzą.

W końcu wuj przyjął pieniądze. Jestem nikim, powiedział, a mimo to znajdujesz w sercu współczucie dla mnie. Rozpłakał się, i matka też zapłakała. Z żalu, że nie może przyjąć krewnego pod swój dach.

Minęły dwa tygodnie. Matka, nadal zmartwiona, popłynęła promem na Kamienne Zbocze, gdzie kiedyś mieszkali wujostwo. Rozpytywała o wuja w okolicy, ale nikt nie wiedział, gdzie jest. W jego domu, tak jak powiedział, mieszkała sześcioosobowa rodzina.