Do bólu nie można się przyzwyczaić, nie można na niego zobojętnieć, cały czas boli tak samo. Ale można mimo bólu działać. Tyson otworzył pudło. W środku leżał Merwier typ 166. Solidna dwunastostrzałowa giwera. Można nią wydrążyć w człowieku dziurę większą niż golfowy dołek.

Tyson położył karabin na siedzeniu kierowcy i stanął wspierając się o otwarte drzwi swego samochodu. Gdy furgon wyskoczył zza zakrętu, zaczął gwałtownie machać ręką.

Furgon zbliżał się, ale i zwalniał. Gdy jechał już dostatecznie wolno, Tyson wyciągnął Merwiera. Zarepetował i wycelował.

Dwaj abortmani w ambulansie nie byli zbyt odważni, a może obejrzeli za mało sensacyjnych filmów. Furgon zatrzymał się.

– Wyłazić! Już!

Wyszli z podniesionymi do góry rękami. Wysoki brunet i niski blondyn. Jak w kiepskim komiksie.

– Nie ruszać się i nie otwierać dziobów! Nic się wam nie stanie – krzyknął Tyson. – Żadnych pytań! Wykonywać polecenia!

Podszedł do furgonu.

– Cofnijcie się o trzy kroki!

Cały czas ich obserwując, pochylił się nad kierownicą ambulansu. Przystawił lufę Merwiera do telekomu. Strzelił. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i przeszedł na tył furgonu. Otworzył tylne drzwi.

W środku, obok siebie, nosze. Po lewej jakiś stary mężczyzna. Na drugich Robert. Spali obaj i Tyson wiedział, że to mocny sen. Nie próbował ich nawet budzić. Szarpnął za uchwyt przy noszach Roberta. Wysunęły się na tyle, że mógł zdjąć chłopca.

Mały był ciężki niczym kamień, oddychał równo i spokojnie. Tyson przełożył karabin do lewej ręki. Gdyby abortmani teraz zaatakowali, nie dałby rady. Lewą rękę miał zdrętwiałą i sztywną. Ale tamci o tym nie wiedzieli, a do Bozi im się nie śpieszyło.

– Do środka!

Najpierw wlazł wysoki, potem mały. Tyson cofnął się o dwa kroki, schylił, ostrożnie położył Roberta na ziemi. Wstał wciąż mierząc w pierś wysokiego, podszedł do furgonu i zatrzasnął drzwi. Zamknął je kluczykiem.

Na koniec przestrzelił jeszcze opony.

Chłopca położył na tylnym siedzeniu, przykrył swoją kurtką. Tu, w górach było dość chłodno, a Robert miał na sobie tylko pidżamę.

Wskoczył do samochodu i zawrócił w stronę Giverin. Za sobą zostawił ambulans, dwóch abortmanów i starego człowieka na noszach.

„… Operacja „S” spowodowała upadek wielu mafijnych fortun. Ocaleli najsilniejsi i najdrożsi (…).

Oblicza się, że w latach pięćdziesiątych ilość zabijanych i eksportowanych do Europy i Ameryki ludzi dochodziła do pięciuset dziennie. Na handlu ludzkimi narządami można było zrobić majątek szybko i skutecznie…”

Berry White „Nasz czas”, Rabbitbooks, 2078

Samochód posuwał się powoli, sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Tyson starał się nie przekraczać tej prędkości. Byłoby głupio wjechać w przepaść teraz, po wszystkim. Obrócił głowę, spojrzał na chłopca. Uśmiechnął się.

Uśmiechnął.

Boże jak boli.

„Pamiętasz, Rob, jak opowiadałem ci o tym chłopcu z zespołem Downa, o tym dziecku, które zabito, bo musiałoby żyć inaczej niż żyją inni ludzie, pamiętasz, powiedziałem ci wtedy, że to był początek.

Ale wiesz Rob, wtedy nie chciało mi się gadać, tak naprawdę, to wszystko zaczęło się wcześniej, znacznie wcześniej.

Nasza bierność jest zgodą. Zgodą na czołgi miażdżące ludzi, zgodą na handel heroiną, zgodą na mordowanie chorych dzieci i starców.

Pod koniec XX wieku, dzień w dzień, umierało z głodu sześćdziesiąt tysięcy dzieci. Dzień w dzień lekarze wyrywali z ciał kobiet miliony kawałków tkanki.

Teraz też wygodniej jest zabić ojca, niż zajmować się nim przez cały dzień, wygodniej jest zgładzić chorego niemowlaka, niż pakować w jego leczenie forsę.

Tak, Robert. Kiedyś się dowiesz.

Ludzie wcale nie są dobrzy. Ich dobroć to interes, muszą postępować dobrze, bo wtedy jest szansa, że inni względem nich będą tacy sami. To czysty rachunek zysków i strat. Kiedy dobroć przestaje być potrzebna, odrzucają ją.

Śpisz Robert, śpisz.

A mnie tak strasznie boli ręka, wiesz, taki ból, który ani paraliżuje, ani mrozi, ale nie pozwala o sobie zapomnieć, jest i drąży.

I inny ból…

Ciebie też chcieli zabić, Rob.

Ale wiesz Rob, ty będziesz żył, ty musisz żyć. Dziękuję ci, że mnie wysłuchałeś Robert”.

Oddech małego był niezmącony.

„… W 1933 roku dokonano pierwszego oficjalnego zabiegu tzw. aborcji monomedycznej. Kobiecie w ciąży, chorej na cukrzycę usunięto płód i przeszczepiono jej komórki trzustki embrionu…”

Fred Goon „Początek”, Rabbitbooks, 2080

Teraz wszystko wydawało się proste i łatwe, teraz, gdy było po wszystkim, gdy miał już Roberta przy sobie, mógł odpocząć. Poddawał się senności powoli, opierał się jej, choć wiedział, że musi tę walkę przegrać.

Teraz miał do zrobienia tylko jedną rzecz, musiał pojechać do ratusza w Giverin i złożyć podanie o adopcję małego. Prawo zezwalało na to, by osoby prywatne czy też organizacje zajmowały się skazanymi na śmierć dziećmi. Tyson zdawał sobie sprawę, że to relikt, pozostałość, która ulegnie w walce z postępem.

Zaparkował przy samym gmachu ratusza. Przykrył Roberta kocem, wysiadł z samochodu i wszedł do środka budynku.

Przez zakrwawione plecy przerzucił kurtkę. Chyba nie było niczego widać, bo ludzie, których mijał zachowywali się normalnie.

Znalazł wolną kabinę. Usiadł w fotelu, wsunął do czytnika swoją kartę i odwrócił się w stronę podajnika. Nie miał dużego wyboru. Kawa, herbata, cola, papierosy. Znalazł jednak coś, co mogło mu się przydać – proszki uspakajające. Jeśli łyknie się tego więcej, działają przeciwbólowo. Byle nie za dużo…

Puszka z colą wyskoczyła wprost w dłoń, pudełko pomarańczowych drażetek do małego koszyczka przy wylocie podajnika. Wysypał na rękę pięć tabletek, połknął proszki, popił. Odstawił puszkę i pochylił się nad klawiaturą. Nie wiedział dokładnie, jakiej biblioteki szukać, wrzucił więc kilka słów kluczowych. Adopcja, eutanazja, sierota.

Po kilkunastu sekundach na ekranie zaczęły pojawiać się pierwsze informacje.

Kolejne dwie puszki coli i pięć proszków zajęło mu dotarcie do właściwego miejsca w pamięci komputera miejskiego.

Następne dwie praca nad tym, by na ekranie ujrzeć napis:

„Proszę podać imię i nazwisko osoby, którą chce pan adoptować”

Wstukał.

„Czy karta, którą umieścił pan w czytniku jest pańską kartą”

„Tak”

Chwila oczekiwania. Nagle ekran zgasł, po paru sekundach stał się ciemnoniebieski. Litery żółte.

„Z przykrością musimy poinformować pana, że pański wniosek musi zostać odrzucony.

Zgodnie z punktem 3.§4 Ustawy Stanowej z dnia 6 VI 2011 roku, w Stanie Giverin osoby karane za przestępstwa kryminalne wymienione w punkcie 6.§67 Kodeksu Cywilnego, nie mogą samodzielnie dokonywać aktu adopcji.

Odwołanie od niniejszej decyzji składać można w Sądzie Stanowym, codziennie, w godzinach 6.00 – 22.00.”

„… Powiedzmy sobie szczerze. Eutanazja to nie tylko akt osobniczej łaski. To także działalność społeczna. Wydaje się więc oczywiste, że społeczeństwo osiągać z niej musi konkretne korzyści. Ograniczenia III Ustawy są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.

To Ciemnogród dąży do skazania doktora Beaffona…”

„Sundays News” 23 XI 2086

Boże, jak długo to jeszcze będzie trwało, ile czasu?!

Nie sprawdził tego! Idiota, wcześniej nie sprawdził szczegółów!

Ale kiedy, kiedy? Zaskoczyli go, tak, nie był niczemu winien, znów nie był niczemu winien, a jednak znowu spieprzył wszystko.

Boże, to nie może się tak skończyć. Nie skończy się! Przysięgam! Boże, wiem co mam robić!