Изменить стиль страницы

To nie była ani odpowiedź twierdząca, ani odmowna.

– Nie macie własnych programów przeszukujących?

– Mamy, ale twoja maszynka jest o wiele szybsza od wszystkiego, czym dysponujemy. Mówi się o wykupieniu od ciebie licencji.

– No, no. Może nie będę jednak musiała udzielać korepetycji.

Ghita roześmiała się.

– Zanim otworzysz szampana, musimy upewnić się, czy program rzeczywiście działa.

– Jak długo to potrwa?

– Uruchomimy go w nocy, żeby nie przeszkadzać normalnym użytkownikom bazy danych. Muszę poczekać na jakąś spokojną noc. Powinniśmy to zrobić w tym albo przyszłym tygodniu.

– Nie da się szybciej?

– Tak ci się pali?

Rzeczywiście się paliło, ale Jeannie nie chciała opowiadać Ghicie o swoich obawach.

– Jestem po prostu niecierpliwa.

– Zrobię to jak najszybciej, nie martw się. Czy możesz przekazać mi program przez modem?

– Jasne. Ale czy nie sądzisz, że powinnam tam być, kiedy go uruchomisz?

– Nie, nie sądzę.

Jeannie poznała po głosie Ghity, że się uśmiecha.

– Oczywiście, na pewno znasz się na tych rzeczach lepiej ode mnie.

– Oto adres, na który możesz to wysłać. – Ghita podała jej adres poczty elektronicznej. – Rezultaty prześlę ci tą samą drogą.

– Dzięki. Słuchaj, Ghita?

– No?

– Czy będę potrzebowała doradcy podatkowego?

– Idź się powieś. – Ghita roześmiała się i odłożyła słuchawkę.

Jeannie włączyła myszą America OnLine i weszła do Internetu. Kiedy jej program wgrywał się na dysk FBI, rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu wszedł Steven Logan.

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. To, czego się dziś dowiedział, wywarło na nim silne wrażenie i widać to było po jego twarzy; był jednak młody i silny, więc wstrząs nie spowodował jakiegoś większego urazu. Miał bardzo stabilną psychikę. Gdyby reprezentował typ kryminalisty – jak jego brat Dennis – z pewnością wdałby się do tej pory z kimś w bójkę.

– Co słychać? – zapytała.

– Już po wszystkim – odparł, zamykając za sobą drzwi piętą. – Zaliczyłem wszystkie testy, poddałem się wszystkim badaniom i wypełniłem wszystkie kwestionariusze, które zdołał wymyślić rodzaj ludzki.

– W takim razie może pan wracać do domu.

– Wpadłem na pomysł, żeby zostać wieczorem w Baltimore. Szczerze mówiąc, zastanawiałem się, czy nie zjadłaby pani ze mną kolacji.

Zaskoczył ją.

– Po co? – zapytała niezbyt uprzejmie.

Trochę go to zdeprymowało.

– No… na przykład chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o pani badaniach.

– Ach tak… Niestety, jestem już dzisiaj umówiona na kolację.

Sprawiał wrażenie bardzo rozczarowanego.

– Uważa pani, że jestem za młody?

– Na co?

– Żeby wybrać się z panią na randkę.

W końcu to do niej dotarło.

– Nie wiedziałam, że zaprasza mnie pan na randkę.

– Trochę mało pani domyślna – stwierdził z zażenowaniem.

– Przepraszam. – To prawda, była mało domyślna. Podrywał ją już wcześniej na korcie tenisowym. Ale przez cały dzień myślała o nim wyłącznie jako o osobie poddawanej badaniom. Teraz jednak, kiedy się nad tym zastanowiła, rzeczywiście wydał się jej za młody. Miał dwadzieścia dwa lata i dopiero studiował; ona miała siedem lat więcej.

– Ile lat ma facet, który panią zaprosił?

– Pięćdziesiąt dziewięć albo sześćdziesiąt. Coś koło tego.

– Lubi pani starych.

Jeannie zrobiło się przykro, że go rozczarowała. Coś jestem mu winna, pomyślała, po tym wszystkim, co przeze mnie przeszedł. Jej komputer wydał podobny do dzwonka dźwięk zawiadamiając, że skończył wgrywać program.

– Mam teraz chwilę czasu – powiedziała. – Może wstąpi pan ze mną na drinka do klubu pracowników naukowych?

Steven natychmiast się rozchmurzył.

– Jasne, bardzo chętnie. Czy jestem odpowiednio ubrany?

Miał na sobie spodnie khaki i błękitną płócienną koszulę.

– Lepiej niż większość przesiadujących tam profesorów – stwierdziła z uśmiechem. Wyszła z Internetu i wyłączyła komputer.

– Dzwoniłem do mamy – oznajmił Steven. – Opowiedziałem jej o pani teorii.

– Była wściekła?

– Śmiała się. Oświadczyła, że mnie nie adoptowała i że nie miałem brata bliźniaka, którego adoptowałby ktoś inny.

– To dziwne. – Jeannie odetchnęła z ulgą słysząc, że rodzina Loganów przyjęła to tak spokojnie. Z drugiej strony, ich sceptycyzm sprawił, że zaczęła wątpić w to, czy Steven i Dennis są rzeczywiście bliźniakami.

– Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę… – zaczęła i umilkła. Usłyszał od niej tego dnia już dosyć wstrząsających rzeczy. Zdecydowała się jednak brnąć dalej. – Istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie przypuszczenia, że Dennis i pan jesteście bliźniakami.

– Wiem, o czym pani myśli – odparł. – Dzieci zamienione w szpitalu.

Był bardzo bystry. Już wcześniej w ciągu dnia zauważyła, jak szybko kojarzy fakty.

– Zgadza się – powiedziała. – Matka numer jeden ma jednojajowe bliźnięta, matki numer dwa i trzy mają chłopców. Bliźniaki trafiają do matek numer dwa i trzy, a ich niemowlęta do matki numer jeden. Kiedy dzieci dorastają, matka numer jeden dochodzi do wniosku, że ma dwujajowe bliźnięta, które nie są do siebie zbyt podobne.

I jeśli matka numer dwa i matka numer trzy się nie znają, nikt nie zwróci uwagi na uderzające podobieństwo ich dzieci.

– To stary motyw eksploatowany przez autorów romansów – przyznała. – Ale nie można tego wykluczyć.

– Czy są jakieś książki na temat bliźniaków? – zapytał. – Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej.

– Mam tutaj jedną… – Jeannie spojrzała na półkę. – Nie, obawiam się, że zabrałam ją do domu.

– Gdzie pani mieszka?

– Niedaleko.

– Mogłaby pani zaprosić mnie na tego drinka do domu.

Zawahała się. To jest ten normalny bliźniak, tłumaczyła sobie, nie psychopata.

– Po dzisiejszym dniu wie pani o mnie tyle rzeczy – stwierdził. – Ja też chciałbym się o pani czegoś dowiedzieć. Zobaczyć, gdzie pani mieszka.

Jeannie wzruszyła ramionami.

– Jasne, czemu nie. Chodźmy.

Była piąta po południu i kiedy wyszli na dwór, zaczęło się w końcu trochę ochładzać. Steve gwizdnął na widok mercedesa.

– Niezły wózek!

– Mam go od ośmiu lat – stwierdziła. – Uwielbiam go.

– Mój samochód jest na parkingu. Podjadę z tyłu i błysnę światłami – powiedział i odszedł.

Jeannie wsiadła do mercedesa i włączyła silnik. Po minucie zobaczyła w tylnym lusterku zapalone światła i ruszyła z miejsca.

Wyjeżdżając z terenu uczelni spostrzegła, że za wozem Steve'a rusza policyjny samochód. Zerknęła na szybkościomierz i zwolniła do trzydziestu mil.

Wyglądało na to, że Steven Logan się w niej zadurzył. Chociaż nie odwzajemniała jego uczuć, była zadowolona. Pochlebiało jej, że zdobyła serce młodego przystojnego chłopaka.

Steve siedział jej na ogonie przez całą drogę. Zatrzymała się przed swoim domem, a on zaparkował zaraz za nią.

Podobnie jak przy wielu innych baltimorskich uliczkach, stojące szeregowo domy miały od frontu długą wspólną werandę, na której przed wprowadzeniem klimatyzacji przesiadywali, szukając ochłody, mieszkańcy. Jeannie wbiegła po schodkach na werandę, stanęła przy swoich drzwiach i wyjęła klucze.

Z samochodu policyjnego wyskoczyli nagle dwaj uzbrojeni gliniarze i zajęli pozycje strzeleckie, trzymając broń w wyciągniętych sztywno rękach i celując prosto w Jeannie i Steve'a.

Serce stanęło Jeannie w piersi.

– Co jest, kurwa… – powiedział Steve.

– Nie ruszać się! Policja! – wrzasnął jeden z mężczyzn.

Jeannie i Steve podnieśli oboje ręce w górę.

Policjantom jednak to nie wystarczyło.

– Na ziemię, skurwielu – ryknął jeden z nich. – Twarzą w dół, ręce do tyłu!

Jeannie i Steve położyli się oboje na ziemi.

Policjanci podeszli do nich ostrożnie, jakby byli zegarowymi bombami.

– Czy mogliby panowie wyjaśnić, o co chodzi? – powiedziała Jeannie.

– Pani może wstać – stwierdził jeden.