Изменить стиль страницы

Nie tracąc czasu rozłożyli obóz, otoczyli go kolczastym ogrodzeniem i przygotowali zagrody dla zwierząt.

Hunter, Smuga i Tomek z Dingiem wypuszczali się w okolice na poszukiwanie słoni i żyraf. Wytropienie słoni nie było zbyt trudne. W pobliskim lesie natrafili na szeroką ścieżkę wydeptaną przez olbrzymy. Wiodła ona prosto do rzeki, w której słonie kąpały się i zaspokajały pragnienie. Liczne świeże ślady dowodziły, że zwierzęta często chodziły tędy do wodopoju.

Przemyślano plan emocjonujących łowów. Kilkanaście metrów od ścieżki uczęszczanej przez zwierzęta łowcy wykarczowali mały teren i otoczyli go wysokim ogrodzeniem z grubych pni drzew. Wybudowaną w ten sposób zagrodę połączyli przesieką ze ścieżką słoni. Oczywiście nie była to lekka i łatwa praca. Gdyby słonie przedwcześnie spostrzegły obecność ludzi w lesie i zagrodę, na pewno by przestały chodzić tędy do wodopoju. Z tego powodu łowcy mogli pracować jedynie między godziną dziesiątą a trzecią, wtedy bowiem słonie zwykły odpoczywać i spać w gąszczu. Dzięki tej ostrożności, w czasie kiedy zwierzęta udawały się do rzeki, w lesie panowała kompletna cisza, a zamaskowane krzewami odgałęzienie ścieżki nie budziło podejrzeń.

Zaraz następnego dnia o świcie po zakończeniu przygotowań łowcy z trzydziestoma Murzynami udali się do lasu. Dwunastu Murzynów z Hunterem i bosmanem ukryło się w gąszczu przy ścieżce słoni, nie opodal przesieki wiodącej do zagrody. Dalszych dwunastu pod dowództwem Smugi i Tomka zaczaiło się w ten sam sposób po przeciwnej stronie przesieki. Wilmowski z pozostałymi Murzynami czuwali przy samym zamaskowanym krzewami wylocie odgałęzienia na ścieżkę słoni, aby w chwili rozpoczęcia łowów usunąć osłonę i odkryć umyślnie sporządzoną przesiekę prowadzącą prosto do zagrody. Wilmowski znajdował się więc pośrodku pomiędzy dwoma grupami wyznaczonymi do zastąpienia słoniom drogi i miał dać hasło do rozpoczęcia nagonki. Jego grupa miała również zabarykadować zagrodę natychmiast po wegnaniu do niej słoni.

W napięciu oczekiwano pory, w której słonie po najedzeniu się w lesie akacjowym powinny podążyć do wodopoju.

Zniecierpliwiony Tomek coraz to wyglądał na ścieżkę. Nic jednak nie mąciło ciszy lasu. Po jakimś czasie zaniepokojony odezwał się do Smugi:

– Co zrobimy, jeżeli słonie w ogóle nie nadejdą? Może spłoszyliśmy je budując tutaj zagrodę?

– Różnie może się zdarzyć, ale nie przypuszczam, żeby odkryły naszą obecność – odparł Smuga. – Zwierzęta te posiadają doskonale rozwinięty węch, słuch i dotyk, natomiast wzrok odgrywa u nich raczej drugorzędną rolę. Jeżeli nie zwęszyły nie znanego im zapachu ludzi, to i nie ma obawy, aby dostrzegły zbudowaną na uboczu zagrodę.

Rozumowanie okazało się nie pozbawione słuszności. Po pewnym czasie usłyszeli odgłos ciężkich stąpań. Niebawem też rozległ się trzask łamanych gałęzi i krótkie ostre trąbienie. Nadchodziły słonie.

Smuga ostrożnie wychylił głowę z gąszczu, lecz zaraz cofnął się i szepnął:

– Idą! Idą! Prowadzi je olbrzymia samica!

Ręką dał znak, aby wszyscy byli w pogotowiu. Murzyni przysunęli się do Smugi, trzymając w rękach wiązki suchej trawy i zapałki. Masajowie przygotowali karabiny do strzału.

Tomek niespokojnie wsłuchiwał się w płynące z głębi lasu odgłosy. Wiedział, że polowanie na słonie jest nadzwyczaj niebezpieczne. Na hasło Wilmowskiego grupa Smugi miała wyskoczyć na ścieżkę, by strzałami, krzykiem i ogniem zmusić olbrzymy do zawrócenia. Z kolei druga grupa powinna uczynić to samo, a wówczas zwierzęta znajdą się w potrzasku. Jeżeli osaczone i zdezorientowane słonie zboczą wtedy na sporządzoną przezłowców ścieżkę, to polowanie powinno się pomyślnie zakończyć. Gdyby zaś próbowały się przebić przez łańcuch nagonki, to nie ulegało wątpliwości, że stratują wszystko, co napotkają na swej drodze. Tomek bał się właśnie tego. Z podniecenia pot wystąpił mu na czoło i spływał kroplami po twarzy.

Słonie były coraz bliżej. Teraz już cały las rozbrzmiewał głuchym tętentem. Nagle zupełnie już blisko rozległo się krótkie trąbienie. Był to znak, że zwierzęta zwęszyły w lesie obecność obcych istot. Zaniepokojona przewodniczka słoni w ten sposób wyrażała swą obawę.

Smuga zmarszczył brwi. Spod oka spojrzał na Murzynów. Od ich postawy w decydującej chwili mogło wiele zależeć. Byli podnieceni. Na twarzach ich malowało się duże napięcie, nikt się jednak nie cofał i nie okazywał strachu. Z kolei Smuga spojrzał na Tomka.

– Nie odstępuj mnie ani na krok – ostrzegł szeptem. – Gdyby słonie próbowały szarżować, skoczymy w las i schronimy się w gąszczu.

Tomek kiwnął głową, nie odrywając wzroku od widocznej poprzez drzewa ścieżki. Zbliżał się rozstrzygający moment. Las huczał i dudnił, słonie znajdowały się w pobliżu zasadzki. Za chwilę miną ją, a wtedy Wilmowski powinien dać znak do rozpoczęcia łowów. Smuga pochylił się do skoku. Słonie minęły już odgałęzienie wiodące do zagrody. Łowcy poczuli bijący od nich ostry zapach. Teraz za późno było na rozpoczęcie polowania. Smuga cofał się wolno w las, polecając ludziom zachować milczenie.

Gdy słonie mijały ich kryjówkę, zrozumieli, dlaczego Wilmowski nie dał hasła do rozpoczęcia obławy. Stado liczyło około dwudziestu pięciu sztuk. Takiej liczby w żadnym razie nie mogła pomieścić mała zagroda, a co gorsza zwierzęta, rozjuszone atakiem garstki ludzi, stratowałyby ich bez chwili wahania. Teraz łamiąc drzewa, depcząc krzewy i porykując, wolno minęły zasadzkę.

– Ależ to były olbrzymy! Wydaje mi się, że tutejsze słonie są wyższe od indyjskich – szepnął Tomek, gdy zwierzęta zniknęły w lesie.

– Słoń afrykański przewyższa indyjskiego wielkością i jest na ogół brzydszy, ponieważ ma krótszy korpus oraz wyższą budowę – potwierdził Smuga. – Zauważyłeś, że miały cienkie trąby, wielkie kły i olbrzymie uszy? Tym właśnie różnią się od indyjskich.

– Zwróciłem uwagę jedynie na wachlarzowate uszy. Ich kły przedstawiają zapewne dużą wartość?

– Muszę ci przede wszystkim wyjaśnić, że określane tak w mowie potocznej “kły” słonia są w rzeczywistości jego górnymi siekaczami. Handlarze chętnie je kupują. Z tego też powodu słonie tępione są bezlitośnie przez krajowców, którzy sprzedają kość słoniową białym handlarzom – tłumaczył Smuga. – Widziałem kiedyś w kraju Niam-Niam, jak kilkuset Murzynów otoczyło wielkie stado słoni w stepie porosłym wysoką trawą z gatunku prosa. Bijąc w bębny i wrzeszcząc nacierali zewsząd z zapalonymi wiązkami suchej trawy. Gdy słonie zostały stłoczone w środku koła, krajowcy podpalili trawę. Biedne zwierzęta prażone ogniem i duszone dymem własnymi ciałami osłaniały swe małe, aż w końcu padły zabite żarem. Ogień spełnił straszliwe dzieło, bo Murzyni już tylko dobijali zwierzęta oszczepami, a potem wyrzynali kły.

Rozmowę przerwał im Matomba, który przypadł do Smugi i zawołał:

– Buana, słonie znów idą!

Po chwili usłyszeli szybki tętent. Smuga zorientował się natychmiast, że tym razem liczba zwierząt jest znacznie mniejsza. Zaraz też wysunął się z Murzynami aż na sam brzeg ścieżki. Słonic były już bardzo blisko. Kiedy minęły odgałęzienie, huknął strzał.

Smuga i Tomek wyskoczyli na ścieżkę. Za nimi całą gromadą wysypali się Murzyni. Zdumione zwierzęta przystanęły o jakieś i pięćdziesiąt kroków od łowców. Długie, białe kły zalśniły na tle ciemnoszarych cielsk. Rozległ się krótki ryk. Słonie ruszyły naprzód trąbiąc bez przerwy.

– Zapalcie trawę! – rozkazał Smuga postępując kilka kroków.

Murzyni podnieśli piekielny wrzask. Jednocześnie zapalili wiechcie suchej trawy. Przerażone słonie napełniły las przenikliwym trąbieniem. Wrzask Murzynów, huk strzałów rewolwerowych i widok ognia skłoniły zwierzęta do ucieczki. Odwróciły się wolno i ruszyły w przeciwnym kierunku, ale niebawem wyrosła przed nimi nowa ruchoma zapora. Zdezorientowane znów zawróciły.

Smuga zdążył już przybliżyć się nieco ze swoją rozkrzyczaną grupą do odgałęzienia ścieżki wiodącej do zagrody. Widząc, że słoń prowadzący stado mija w pędzie zasadzkę, krzyknął do Tomka: