Изменить стиль страницы

– Dobrze mówisz, buana – przytaknął Masaj.

– Weźmiemy trzech ludzi i sprawdzimy, czy nie grozi nam jakie niebezpieczeństwo.

– Dobrze, buana, tak zrobimy. Teraz, buana, idź spać, a Inuszi będzie czuwał.

– Zgoda. O świcie urządzimy małą wyprawę na północ – zakończył Tomek.

Zadowolony z siebie powrócił do namiotu. Teraz nikt nie mógł mu zarzucić, że lekkomyślnie złamał rozkaz Smugi.

Krzykliwa kłótnia małp i wrzask papug wyrwały Tomka z głębokiego snu. Przyzwyczajony do niebezpieczeństw chłopiec zaledwie otworzył oczy, natychmiast rozejrzał się czujnym wzrokiem dokoła. Przez tkaninę namiotu przesączało się światło dzienne. Sambo chrapał jeszcze w najlepsze. Tomek mocno potrząsnął go za ramię i polecił: – Przygotuj śniadanie, Sambo. Zaraz wyruszamy na zwiady.

– Szkoda, buana, że tak prędko przebudziłeś Samba. Śnił mi się Mtoto i wielki, wielki słoń. Mtoto zabił słonia i dał Sambowi mnóstwo jedzenia – markotnie powiedział Murzyn.

– Nie martw się. Sambo. Może napotkamy po drodze jakąś zwierzynę – pocieszył go Tomek.

Sambo zaraz się rozchmurzył i wybiegł z namiotu. Tymczasem Tomek zaczął się przygotowywać do wyprawy. Wybrał kilka długich, mocnych rzemieni oraz lasso, przeczyścił i nabił broń, po czym udał się na posiłek. Czarna kawa i trochę konserw zaspokoiły jego pierwszy głód, lecz Murzyni upominali się o zwiększone racje. Tomek obiecał, że podczas wyprawy postara się upolować jakieś zwierzę.

Inuszi wybrał trzech rosłych tragarzy, polecił im zabrać broń. Tomek wytłumaczył Bugandczykom, jak mają się zachowywać w obozie podczas jego nieobecności.

Poprzedzany przez uzbrojonego w karabin Inusziego ruszył na północ ku sawannie. Trzeba przyznać, że chociaż duma rozpierała ambitnego chłopca, nie zaniedbywał ostrożności. Nie polegał na Inuszim ani towarzyszących im trzech Bugandczykach. Co kilkadziesiąt kroków pozostawiał dobrze widoczne znaki na drzewach, uważnie badał wszelkie ślady na ziemi, jak przystało na wytrawnego tropiciela. Roztropne zachowanie białego chłopca budziło uznanie wśród Murzynów. Toteż bez jakichkolwiek sprzeciwów wykonywali wszystkie jego rozkazy i natychmiast dzielili się z nim spostrzeżeniami.

– Buana, buana! Tędy szła wielka leśna świnia58[58Phacochoerus aethiopicu, inaczej guziec, zamieszkuje całą Afrykę na południe od Sahary. Żyje w sawannach i w buszu, zwłaszcza w pobliżu wody.] – poinformował jeden z Bugandczyków.

Tomek słyszał o leśnych świniach przebywających w gąszczu dżungli. Miały to być zwierzęta kopytne, których budowa świadczyła, że stanowią przejście od dzika do południowoafrykańskich świń brodawkowych. Spotkanie z dziką świnią nie należało do bezpiecznych. Miały one po dwie pary potężnych, długich (do dwudziestu pięciu centymetrów) kłów, groźnie sterczących z pyska, którymi w razie potrzeby potrafiły się zajadle bronić. Tomek nie zamierzał ryzykować spotkania z nimi. Huk strzału mógłby ściągnąć w pobliże obozowiska tubylcze plemię, co w obecnej sytuacji nie było pożądane. Przyjrzał się więc śladom świni i ruszył w dalszą drogę.

Niebawem znaleźli się na skraju lasu. Tutaj, w pobliżu małpich gniazd, Murzyni odkryli ślady lampartów. Na brzegu sawanny Tomek wszedł na wysokie drzewo, aby przez lunetę dokładnie się przyjrzeć okolicy. Po długim penetrowaniu terenu zadowolony zeskoczył na ziemię. Nigdzie nie było widać śladu ludzkich siedzib. W bujnej zieleni sawanny spokojnie pasły się stada antylop i żyraf. Był to najlepszy dowód, że nikt nie niepokoił zwierzyny.

Tomek poinformował o tym Murzynów i oznajmił im, że postanowił urządzić kilka pułapek na lamparty. Chwytanie tych drapieżników w głębokie doły nie przedstawiało większego ryzyka i mogło urozmaicić nudny okres oczekiwania na powrót towarzyszy. Nastrój Murzynów poprawił się po upolowaniu przez Tomka elanda o pięknych, śrubowało skręconych rogach, zaliczanego do największych antylop żyjących w sawannach afrykańskich. Po posiłku w obozie dał hasło do ponownego wymarszu. Tym razem Murzyni zabrali łopaty do kopania dołów.

Niemal cztery dni upłynęły na przygotowywaniu pułapek. Były to głębokie doły wykopane w pobliżu małpich gniazd. Każdy dół maskowano rusztowaniem z gałęzi. Nim minął tydzień, schwytano dwa piękne okazy. Tomek proponował poczekać z wydobyciem drapieżników aż do powrotu Smugi, ale Inuszi zapewniał go, że sami na pewno dadzą sobie radę z zamknięciem zwierząt w klatkach.

Odważny, zręczny Masaj umiał zabrać się do rzeczy. Przygotował długie drągi z rozwidleniem na jednym końcu, którymi Bugandczycy unieruchomili lamparta, przyciskając go do ziemi, a Inuszi bez wahania wskoczył do pułapki. Zbliżył się do szczerzącego kły drapieżnika i podsunął mu krótki, gruby kij. Kły natychmiast wpiły się w drewno, a wtedy Inuszi zarzucił na pysk rzemienną pętlę. Związanie łap było już drobnostką, W ten sposób w przeciągu godziny obydwa lamparty przeniesiono w klatkach do obozu.

Schwytanie lampartów zmuszało Tomka do polowania. Jednego dnia wybrał się z Sambem na skraj dżungli. Wypatrywali na drzewach małpich gniazd. Nagle usłyszeli dźwięczne nawoływania miodowoda.

– Buana, buana! Ptak miodowy – zawołał Sambo. – Zaraz będziemy mieli słodki miód!

Zwyczajem krajowców Tomek gwizdnął przeciągle. Ptak, jakby zrozumiał, że przyjęto jego wezwanie, poderwał się do lotu. Chłopcy pobiegli za nim. W pierwszej chwili Tomek bez zastanowienia podążał za zmyślnym miodowodem, lecz gdy się trochę zmęczył, przystanął i rzekł:

– Nie powinniśmy sami oddalać się zbytnio od obozu. Ptak wprawdzie doprowadzi nas do ula, ale czy potrafimy sami odnaleźć właściwy kierunek, aby wrócić do obozowiska? Nie, nie pójdziemy dalej!

– Trafimy, buana! Sawanna niedaleko, pójdziemy wzdłuż lasu i trafimy – zapewnił Sambo.

Tomek wahał się, ale miodowód nie dawał za wygraną. Gdy tylko spostrzegł, że chłopcy przystanęli niezdecydowani, zaczął zataczać nad nimi koła, mknął jak strzała w las, zawracał i krzyczał donośnie.

– Ul już blisko, buana! – zachęcał Sambo.

Ptak kilkakrotnie znikał w lesie i powracał, wołając coraz głośniej i natarczywiej. Tomek rozejrzał, się uważnie. Chociaż znajdowali się w dżungli, Sambo słusznie dowodził, że nie mogło być mowy o zbłądzeniu. Wystarczyło przecież wyjść na skraj widocznej między drzewami sawanny i udać się brzegiem lasu, by dojść do obozu.

– Miodowód zachowuje się tak, jakby ul naprawdę znajdował się już blisko – odezwał się Tomek. – Chodźmy za nim jeszcze trochę.

Zaledwie się poruszyli, ptak krzyknął donośnie i powiódł ich w las. Wkrótce znaleźli się na leśnej polance. Miodowód wyprzedził amatorów miodu, usiadł na gałęzi olbrzymiego, zbutwiałego baobabu i głośno wyrażał swą radość.

Tomek spoglądał na baobab, w którego pniu widać było duży otwór, ale nie mógł wypatrzyć pszczół w pobliżu dziupli.

– Spojrzyj, Sambo! Ktoś już musiał nas uprzedzić i wybrał miód. Ani jednej pszczoły nie ma wokół dziupli. Wystrychnęliśmy się na dudków – powiedział. – Ale kto to mógł być?

Sambo jeszcze nie dowierzał.

– Buana, zajrzę do dziupli. Może tam jest choć trochę miodu – zaproponował.

– Zajrzyj, ale wygląda na to, że obejdziemy się smakiem – odparł Tomek.

Murzyn szybko wspiął się na najniższą gałąź, stanął na niej, ostrożnie zajrzał w dziuplę.

– Nie ma pszczół ani miodu, ale tu coś jest, buana – poinformował. – To pewno jakiś mały zwierz. Sambo widzi skórę.

– Nie wkładaj tam ręki. Sambo! Licho wie, co za zwierzątko może być w dziupli zbutwiałego drzewa – ostrzegł Tomek.

Sambo był zbyt zaciekawiony, aby usłuchać dobrej rady. Powoli wsunął rękę w dziuplę. Po chwili wydobył jakiś przedmiot i natychmiast zeskoczył na ziemię.

– Patrz, buana, to było w drzewie – zawołał podniecony.

– Ciekawe, co jest w tym zawiniątku z lamparciej skóry? – powiedział Tomek. – Zajrzyj do środka!

– Nie, nie buana! Ty to zrób! Inuszi mówił, że jesteś wielki czarownik – pospiesznie odparł Murzyn i skwapliwie wsunął do rąk Tomka dziwne zawiniątko.