Изменить стиль страницы

Podsumowując osobę ks. prałata Hedoniusza Bogackiego, który jawi się w tym rozdziale jako postać kluczowa, trzeba powiedzieć, iż jest on typowym przykładem na to, jak decydującą rolę w życiu i postawie kapłana odgrywa jego osobowość i cechy czysto ludzkie. Uważam, że po to aby być dobrym księdzem, trzeba wpierw być dobrym człowiekiem. Negatywne i pozytywne cechy charakteru kandydata do święceń są bez ograniczeń przenoszone do kapłaństwa; same święcenia (pierwsze czy drugie) nie spełniają funkcji oczyszczalni ścieków. Jeden z moich przełożonych w Seminarium Włocławskim – ks. prefekt K. Konecki powiedział kiedyś w przypływie szczerości, że wielkim sukcesem jest, jeśli ktoś przejdzie przez sześć lat uczelni duchownej i nie zepsuje się, wychodząc gorszym niż przyszedł. Jakiż jednak szok czekałby takiego idealistę na pierwszej parafii np. w Ruścu.

Jestem przekonany, że tacy kapłani jak ks. Bogacki, weszli na drogę powołania nie mając go w ogóle lub też wypaczyli je bardzo wcześnie. Na domiar złego wnieśli do kapłaństwa hedonistyczne i materialistyczne patrzenie na świat. Wielu z nich staje się z czasem autentycznymi ateistami – gorszymi od innych – bo najczęściej nie do odratowania. Prawdopodobnie ks. prałat chciał dobrze; nie posądzam go o zupełny brak dobrych intencji. To właśnie jego i jemu podobnych w pewnym sensie usprawiedliwia, a jednocześnie jest najbardziej tragiczne – że wierzą oni w swój własny „ideał” kapłaństwa. Większość biskupów i wielu proboszczów wyrosłych na latach osiemdziesiątych – kiedy to Kościół organizował Msze za Ojczyznę, heppeningi, manifestacje wiary i sprzeciwu wobec komunistycznej władzy – chciała dalej kontynuować taki model duszpasterstwa, oparty na pokazówkach, imprezach religijno-polityczno – patriotycznych i cieszyć oczy wielotysięcznymi, wiwatującymi tłumami. Tymczasem w zdrowo myślących środowiskach kościelnych panuje przekonanie, że właśnie lata osiemdziesiąte były dla Kościoła w Polsce latami straconymi, ponieważ w masówkach Kościoła tryumfującego brak było Boga i Ewangelii, a politykujący księża nie myśleli o dawaniu świadectwa wiary. Biskupi oburzają się dzisiaj na Labudę, Bujaka, Frasyniuka i innych, którzy przez lata stanu wojennego korzystali z opieki i pomocy księży, często nawet ukrywając się w zakonach czy na plebaniach. Niestety, ci światli ludzie poznawszy wówczas Kościół „od kuchni” – nie chcą mieć teraz z nim nic wspólnego.

Kiedy po powrocie z urlopu zastałem u proboszcza dekret kierujący mnie na inną parafię, nie zmartwiłem się zbytnio. Aleksandrów, w którym kwitł kapłański biznes – nie był najlepszym miejscem dla takich jak ja.

ROZDZIAŁ VII OZORKÓW: TRUDNA DECYZJA – DLACZEGO ODSZEDŁEM?

Zanim rozpocznę swoją kolejną historię na kolejnej parafii, chciałbym przybliżyć nieco stan ducha, w jakim znajdowałem się w tamtym czasie. Miałem już za sobą doświadczenie sześciu lat pobytu w dwóch seminariach duchownych (z roczną przerwą) oraz dwuletni staż pracy na dwóch różnych parafiach. Znałem od podszewki struktury i metody działania Kościoła w Polsce, a przynajmniej w dwóch diecezjach: łódzkiej i włocławskiej. Gdzie indziej było oczywiście tak samo albo bardzo podobnie. Przede wszystkim w całym Kościele Rzymsko-Katolickim, kierowanym przez papieża, był ten sam system, te same metody.

Właśnie tym wadliwym systemem, który wypaczał ludzkie charaktery i sumienia, deprawował sługi Kościoła – byłem zrażony. Owoce tego systemu były wstrząsające, jak na Owczarnię Jezusa Chrystusa. Pasterze Jego owiec dopuszczali się nagminnie ciężkich grzechów, nie wyłączając: złodziejstwa, pijaństwa, wzajemnej zawiści, zemsty i dewiacji seksualnych. Z tzw. terenu dobiegały wciąż wstrząsające wieści o bijatykach na plebaniach, molestowaniu dzieci przez księży pedofilów, trójkątach małżeńskich z udziałem duchownych, nakłanianiu „gospodyń” do usuwania nienarodzonych itp.

Powszechne było okradanie przez proboszczów całych parafii, często na wielkie kwoty, poprzez wyprzedawanie dzieł sztuki sakralnej lub składanie obietnic bez pokrycia typu: założę nowy dach na Kościele jak zbierzecie dość pieniędzy. Ludzie przynoszą duże i małe sumy czasem przez kilka lat – bo ciągle brakuje. Kiedy uzbiera się z tego mała fortuna, duszpasterz prosi biskupa o zmianę parafii i…przekręt jest gotowy. Pieniądze zniknęły, a złodzieja nie ma bo nie ma paragrafu który by go ścigał.

Prawidłowością wśród proboszczów jest to, iż w czasie trwania probostwa (zazwyczaj już pierwszego) budują oni własne, często przepiękne domy – oczywiście na koszt parafian, np. zamiast remontu Kościoła, na który zebrali kasę lub też kosztem wieloletniego opóźnienia prac nad budową świątyni. W tych księżowskich domach najczęściej mieszkają ich utrzymanki i dzieci, które widzą tatusia przy okazji, gdy uda mu się „urwać” z pracy i dojechać często pareset kilometrów do domu. Nieliczni samotni fundują takie domy swoim bliskim – bratu, siostrze lub ich dzieciom – w zamian za opiekę na starsze lata. Starsi księża, przed pójściem na emeryturę, bywają często chorobliwie chytrzy i zdzierscy, chcąc zapewnić sobie spokojną starość.

Mając to wszystko na uwadze – czy dziwić się ludziom, że krytykują, a czasem nawet ubliżają księżom (najczęściej za ich plecami)?

Z perspektywy tego, co sam widziałem i o czym słyszałem z tzw. pierwszej ręki, najczęściej od naocznych świadków – oświadczam, iż tak jak dawniej (przed wstąpieniem do seminarium) dziwiło mnie i gorszyło, że nie wszyscy ludzie traktują księży z należytym szacunkiem; tak obecnie dziwi mnie i gorszy całowanie kapłanów po rękach i w ogóle wyróżnianie ich spośród innych osób. Najczęściej wierni są zupełnie nieświadomi tego, co za ich plecami kombinuje duszpasterz. To nie jemu, a właśnie im – zapracowanym, ofiarnym ojcom, matkom, samotnym i opuszczonym – należy się szacunek i uznanie. Oczywiście są także wspaniali, a nawet świątobliwi kapłani, którzy cierpią za swoich współbraci, gdyż na nich samych spada ciężar złej opinii kolegów. To należy wytknąć wielu ludziom, iż zawiedzeni lub zgorszeni jednym księdzem, automatycznie przekreślają wszystkich innych.

Dwa lata kapłaństwa przekonały mnie również o mojej bezsilności wobec wszelkiego zła, które napotykałem na drodze powołania. Byłem i przez długie lata miałem być ciągle na najniższych szczeblach drabiny hierarchicznej Kościoła. Na tym poziomie należało tylko słuchać, wypełniać rozkazy i cieszyć się wygodnym, dostatnim życiem; które zapewnia praca na „niwie Pańskiej”. Prawdopodobieństwo, że zostanę biskupem lub papieżem aby cokolwiek zmienić było niewielkie. Po raz pierwszy pomyślałem o odejściu, ale tylko po to, aby z innej pozycji walczyć o przemianę litery i ducha Kościoła. Głos szeregowego księdza nie jest w ogóle brany pod uwagę. Nie ma po prostu takich potrzeb jak: demokracja, konsultacja, liczenie się z opinią wiernych – o wszystkim bowiem decyduje góra i dogmaty ustalone przez górę. Wszystko jest dobre, pewne i prawdziwe – bo nad wszystkim czuwa Duch Święty. On właśnie jest gwarancją świętości Kościoła, nieomylności papieża i prawdziwości głoszonej nauki. Duch Święty, według nauczania Kościoła, przemawia przez każdego przełożonego od proboszcza, aż do papieża.

Pytam się w związku z tym – czy Duch Święty przemawiał także przez księdza Jana Dupczyckiego z Ruśca, kiedy wbrew mojej woli nakłaniał mnie do współżycia? A może to ksiądz prałat Bogacki, dziekan aleksandrowski jest przekaźnikiem Trzeciej Osoby Trójcy Świętej – szantażując ludzi, że nie pochowa zwłok jeśli nie dostanie wyznaczonej opłaty (1995r – 5 min st. zł). Nie mam najmniejszych wątpliwości, iż Duch Święty działa w Kościele, ale tylko przez ludzi, którzy się boją Boga, a takich – wg słów Jezusa – więcej jest wśród „cudzołożnic i celników” aniżeli w gronie faryzeuszów (ówczesnych kapłanów), których śmiało można przyrównać do dzisiejszych hierarchów Kościoła. To nie Bóg działa przez ludzi popełniających grzechy ciężkie, lecz szatan. To nie Duch Święty kierował poczynaniami świętej inkwizycji – skazującej na tortury i śmierć tysiące niewinnych ludzi – ale szatan zawładnął umysłami i duszami papieży, którzy ją powołali i przewodzili jej sądom.