Изменить стиль страницы

Claudia otworzyła oczy. Błyskawicznie opadł na fotel nie wypuszczając króciaka. Zignorowała te manewry.

– Okropnie niewygodnie spać w ubraniu – rzekła. – Możesz mi pomóc się rozebrać? Ze skutymi rękami i nogami niewiele mogę… Proszę…

– Jeśli to podstęp, to uprzedzam, umiem strzelać – powiedział, zbliżając się do brunetki.

– Wierzę ci. Rozepnij mi tylko te dwie fibule i agrafę. O, jeszcze ten zatrzask i ten. Bez albany, jeno z podtrzymującym piersi strofium Claudia wyglądała jeszcze powabniej. Zwłaszcza że sutki jej piersi prowokująco prześwitywały przez jedwab. – Teraz rozluźnij pasek… – poprosiła. – O, jak dobrze. Nakryj mnie pledem.

Ku jego żalowi cała ceremonia ściągania dolnej półtuniki odbyła się już pod pledem. A na co liczył?

– Zapewne miałeś dużo kobiet? – zapytała nagle Claudia.

– Ychy.

– A tak między nami, wolisz brunetki czy blondynki?

Zawahał się. Stwierdzenie, że preferuje brunetki nie przechodziło mu przez usta, z kolei wybór blondynek mógłby być niegrzeczny wobec czarnowłosej.

– A ja ci się podobam?

Przełknął ślinę. Delikatnie podciągnęła koc ku górze. Najpierw wyjrzały paluszki, piątka różowych kucyków z siodłami pokrytymi perłową farbą. Później wyłoniła się cała stopa… Kostki skute bransoletkami. Koc szedł w górę jak kurtyna w Narodowym Orelskim Odeonie. Już ujawnił kształtne łydki, minął kolano. Gurus gotów był się założyć, że zatrzyma się na udach, ale proces odsłaniania trwał nadal. I naraz ukazało się to, czego nigdy nie widział z bliska na swobodzie, w stanie można rzec pierwotnym. (Podglądanie w latrynie starej Sesterii nie liczyło się w tej konkurencji, a gdy koledzy hultaje rozebrali Dię, miał przez cały czas zapotniałe okulary). Oto pojawił się włochaty przystrzyżony gazon w kształcie tępego klina, czarny jak futro ultimijskiej wydry. Ale zaraz się zasłonił.

– Usiądź koło mnie, strażniku. Obiecuję, zostanę twym więźniem, nie będę cię namawiała, żebyś mnie wypuścił. A przeciwnie, gotowa jestem oddać się twym najwymyślniejszym torturom. Boisz się?

– Nie boję – odrzekł cokolwiek chrapliwie – i tak nie mam kluczyka do kajdanek.

– Chcę, żebyś tylko usiadł na łóżku. Broń możesz cały czas trzymać w ręku. Miły chłopiec. Chcesz mnie może dotknąć? Śmiało!

Jej skóra przypominająca najdelikatniejszy jedwab była bardzo ciepła. Zwłaszcza po wewnętrznej stronie ud w porównaniu z zewnętrzną… Poczuł, jak ogarnia go dziwny dygot. Nie mógł nawet opanować szczękania zębami.

– Zimno ci? Może wejdziesz pod koc – proponowała kusicielka.

– Nie jjjest mi zzzimno – wyjąkał. Jej skute ręce dotknęły jego ramion.

– Odpręż się, herosie. Chcę tylko, abyśmy się oboje nie nudzili. Znam mnóstwo doskonałych zabaw. Naraz jej głowa znalazła się w jego kolanach. – Och, twoja męskość, czuję ją… pragnę…

Przymknął oczy, nie chcąc patrzeć, jak manipuluje przy środkowych zapinkach jego kombinezonu. Naraz zatrzymała się.

– Słyszałeś?

– Co?

– Chyba mała chodzi po domu.

Poderwał się i zbliżył do wyjścia z sąsiedniej cubiculi. Trącił klamkę. Zamknięte.

– Zaryglowała się od zewnątrz.

– No to wracaj do mnie, mój strażniku, mój wielki.

Wrócił. Napięcie ustępowało, a gdy poczuł wargi kobiety na swoim brzuchu, ogarnęło go niebywałe znieczulenie, napłynęła omdlewająca rozkosz…

I wtedy gwałtownie poderwała głowę. Trafiła go czaszką prosto w szczękę. Gurus osunął się zamroczony, króciak wypadł z jego ręki. Claudia zsunęła się naga z łoża i podniosła broń z podłogi. Podpełzła ku drzwiom. Zamknięte. Pomyślała o przerażeniu uwięzionej wewnątrz smarkuli. Zachichotała. Zemsta to rozkoszna rzecz. Na początek jednak musiała się uwolnić. Najpierw przestrzeliła łańcuszek łączący kajdanki u nóg. Potem wygimnastykowanymi palcami stóp pociągnęła za spust uwalniając ręce… Dziecinnie proste! Kopniakiem wywaliła drzwi od alkowy. W słabej smudze światła ujrzała wybrzuszenie pod kocem. Strzeliła kilkakrotnie, aż z poduszek posypało się delikatne siano. Dopadła posłania. Wzniesienie okazało się jedynie fałdą pledu. Dii tam nie było. Szarpnięciami otwierała szafy. Siekając garderobę przestrzeliła stojącą w kącie skrzynię… Każdą z kul przeznaczała w myśli dla wielkiego Słowianina.

Dziewczyny jednak nigdzie nie było. Alkowa nie miała okna. Pozostawał piec, wielki kominek. Rzut oka na palenisko ujawnił sporo świeżo spadłej sadzy.

A więc tam wlazła, doskonale, zostawimy twemu panu skwareczkę. Zgarnęła z półek trochę książek, bukiet zeschłych kwiatów, podpaliła – wysoko z przewodu kominowego rozległ się pełen przerażenia krzyk.

– Dobranoc, malutka.

Nie miała czasu czekać na koniec całopalenia. Przebiegając obok nieprzytomnego Gurusa zastanawiała się, czy nie władować również kulki w chłopaka, ale nieprzytomny Gurus w niczym jej nie przeszkadzał. Poza tym potrzebowała naboi. Dom był pusty i cichy, jeśli nie liczyć syku ognia. Szybko dobiegła do przystani. Kolejną kulą rozwaliła kłódkę mocującą łódź do metalowego pachołka… I wtedy coś ciężkiego spadło jej na plecy, wbiło pod wodę. Gurus…? Tak! Chłopak oprzytomniał i dopadł ją. Przygwoździł pod powierzchnią… Zachłysnęła się. Efekt zaskoczenia działał jednak krótko. Gdybyż nie była mistrzynią walki wręcz? Najpierw pociągnęła go na głębszą wodę, tam, gdzie przewaga masy nie miała już znaczenia, potem zadała ciosy. Puścił ją, niezdarnie próbował uciekać. Dopadła go na płyciźnie. Jeszcze dwa uderzenia. Bezwładne ciało osunęło się między prętacze.

Co podkusiło faceta angażować do tej roboty dzieci? – pomyślała odbijając od przystani.

cdn.

Pod osłoną gęstej mgły półżywy ze zmęczenia Sclavus przebył jezioro i opuściwszy omnivanta na podwórko między dawnymi stajniami wkroczył do domu. Nie zamierzał budzić swych młodych partnerów. Jednak złowróżbna cisza panująca wokół atrium zaniepokoiła go, a rozwalony zamek alkowy przejął grozą… Wpadł do wnętrza. Ujrzał pościel poszatkowaną kulami, poprzestrzelane meble, wiszącą w powietrzu zawiesinę czadu.

– Dia! – ryknął nieludzkim głosem dopadając posłania. – Diaaaaaa!

Ale ciała Herrianki nigdzie nie było, nie było też krwi… Za to wszędzie czuło się spaleniznę… Wtem hurgot rozległ się w kominku wypełnionym niedopalonymi papierzyskami i drewnem. Jeszcze chwila, a na tę ćmiącą się stertę spadł osmolony, półprzytomny i kompletnie goły diabełek.

– Jestem – zawołała dziewczyna.

Padli sobie w ramiona całując oczy, usta, nosy. Leo z rozpędu dotarł wargami do jej okopconej szyi i piersi… Czuł podnoszącą się falę, która lada moment miała zalać ich oboje. W ostatniej chwili cofnął się…

– Nie uciekaj, najdroższy – szepnęła. – Bądź mój!

– Co tu się stało…? – usiłował nadać głosowi normalne brzmienie. – Gdzie ta…?

– Uciekła. Słyszałam, jak ogłuszyła Gurusa. Zdążyłam schować się do komina. Niestety, po kilku łokciach zrobiło się za wąsko. A ona rozpaliła ogień.

– O Jedyny! Mogła cię spalić.

– Nie mogła, moją koszulką zatkałam przewód kominowy. Nie było ciągu. Ogień zaraz zgasł.

– Mogłaś się udusić.

– Poradziłam sobie.

– Jak?

– Tylko się nie śmiej. Nasikałam w majtki i zrobiłam pochłaniacz, przez który oddychałam. Kiedyś w Herrii uczono nas, jak przetrwać pożar.

– A co z Gurusem…?

– Chyba pobiegł za nią… Nie zdążyłam mu powiedzieć, że żyję. Bardzo się bałam…

– Dawno?

– Jakieś pół hory temu. Tylko uważaj.

Odbezpieczywszy broń Leo pomknął ku przystani. Wystarczył jeden rzut oka. Łódka zniknęła. Dziób drugiej, zatopionej, ledwie wystawał z wody.

– Gurus, Gurus – zawołał, wskoczył w wodę, rozgarniał prętacze i wreszcie ujrzał nieruchomy kształt pomiędzy korzeniami modronu.

Marcellis nie docenił Ruffixa. Jak mógł przypuszczać, że Ruffon nie poradzi sobie z istniejącymi zabezpieczeniami, że nie zechce dowiedzieć się wszystkiego o operacji "Siatka", i to natychmiast. Oczywiście, na miejscu nawet nie próbował rozpracowywać kodów dostępu. Był jednak pewien, że to kwestia czasu. Jego ludzie sobie z tym poradzą… Tyle że z podziemi nie miał szansy się z nimi porozumieć. Łączność bezprzewodowa była niemożliwa, linie foniczne i menscompterowe kontrolowane. Musiał być jednak sposób… Wychodząc na krótki posiłek skontaktował się ze swoim szefem techniki. Wróciwszy do podziemi wiedział, jak działać. Complementarkę zajął sprawdzaniem kandydatów na stanowiska w centralnej administracji, sam zaś przystąpił do roboty. Archiwum FOI miało jedno niezależne połączenie ze światem – czujniki termiczne i przeciwdymne połączone z sekcją strażacką. Za chwilę dyżur miał tam objąć jego człowiek. Wystarczyło wiec podłączyć przewodem menscompter z czujnikiem, a walizkowy aparat "strażaka" niczym język mrówkozaura wyssał kilkaset najważniejszych plików. Potem już ludzie Ruffixa przystąpili do rozpracowywania zasobów. Rzeczywiście akta "Siatki" przepadły, znalazły się jednak pliki sporządzone kiedyś dla officium obrony. Wyliczały one ludzi, którzy w wypadku zbrojnej operacji przeciw Ekumenie (kryptonim "Dinozaur") winni być chronieni jako swoi. Były to wprawdzie tylko kryptonimy, ale w innych zasobach znalazł wskazówki do programu dekodującego.