Изменить стиль страницы

Marcellis zjawił się po paru pacierzach.

– Rasowy fachowiec wszystko zauważy – powiedział poklepując Ruffona. – Ja też bym od tego zaczął. 457 – to operacja "Siatka".

– "Siatka"? Nigdy o tym nie słyszałem, choć od lat śledzę debaty w Kurii dotyczace archipelagiańskiego bezpieczeństwa.

– Poza mną i paroma fachowcami, którzy wycinkowo zajmowali się programowaniem, nikt nie zna całości.

– Nawet Navigatorzy? Oni przecież musieli…

– Z tą pewnością bym nie przesadzał. Owszem, wiedzieli, że coś takiego zostało opracowane, udzielali swojej odgórnej aprobaty, jednak starałem się ich nie wtajemniczać w szczegóły. Tyle dzieje się w naszych niespokojnych czasach, Navigatorzy mogą zostać porwani lub okazać się zbyt rozmowni. Uważam, że pewne sprawy należy pozostawiać fachowcom. Takim jak my.

– Kiedy będę mógł zapoznać się z tą… "Siatką"? Nie ukrywam, że w obliczu aktywizacji służb Ekumeny i Wandalii powinienem móc szybko.

– Zgoda – przerwał z cichą rezygnacją Marcellis. – Przekazywanie władzy to okres szczególny, każdemu, nawet mnie, może się coś przytrafić. Powinien pan z grubsza wiedzieć… Oczywiście, bez szczegółów operacyjnych. "Siatka" to stary plan, zaczęto go montować wiele lat temu jeszcze przed Arriandem. Ja też poznałem go dopiero w wigilię swojej inauguracji. Jest to plan na "chwilę rozpaczy", który, mieliśmy nadzieję, nigdy nie zostanie wykorzystany.

– Ale czego dotyczy?

– Przyjaciół wśród wrogów – padła krótka odpowiedź. Ruffo skinął głową, ale nic nie powiedział. – Jego opracowanie rozpoczęto w czasach, kiedy globalny konflikt wisiał na włosku. U Greków srożył się Periander… Kontynuowaliśmy go potem, przez lata walcząc o każdy grosz z Kurią, ukrywając wydatki w rezerwach na nowe techniki i umundurowanie, ba, nawet ściągając haracz z kaprów i przemytników.

– Ale na czym polega ów awaryjny plan?

– Znasz, Ruffo, dziecinną grę w siatkę?

Któż jej nie znał, bawiono się w nią na każdym podwórku. Należało za pomocą liny upleść maksymalnie dużą siatkę w tak misterny sposób, że rozsypywała się ona za jednym pociągnięciem sznura. Przegrywał ten, kto na czas nie cofnął ręki.

– Wyobraź sobie, że narasta globalny konflikt, awanturniczy hierarchat nakazuje inwazję którejś z wysp albo wszystkich. I wtedy nasi agenci w Ekumenie otrzymują sygnał. Jest ich wielu, ukrytych przeciwników arymanizmu, zwolenników narodowych separatyzmów czy po prostu ludzi przez nas kupionych. Uruchamiają działania dywersyjne, paraliżują działanie władz Ekumeny, wprowadzają chaos w wojsku, w mediach.

Gdy Marcellis skończył mówić, twarz Ruffixa mieniła się z emocji. W najbardziej fantastycznych snach nie mógł sobie wyobrazić czegoś podobnego.

– Taka siatka w zamkniętym społeczeństwie. Dlaczego jednak, na Jedynego, nie użyto jej… podczas wojny herriańskiej, podczas konfliktu flot na Wielkim Prądzie?!

– Proszę spytać o to polityków. Zawsze uważali, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment. Że istnieje ryzyko porażki, że trzeba chronić naszych agentów, że destabilizacja Ekumeny grozi konfliktem jądrowym. Zresztą dziś byłoby to chyba niewykonalne.

– Czemu?

– Kontakty zostały zerwane, łącznicy wycofani. A parę lat temu ze względów bezpieczeństwa dane operacyjne zostały zniszczone, wymazano je z pamięci menscompterów…

– Jednak nasi kolaboranci – "oczka" tej siatki – przecież żyją, czekają. Co byłoby, gdyby dziś ktoś nadał sygnał?

– Prawdopodobnie rozpoczęliby akcję… Oczywiście, bez precyzyjnej synchronizacji byłoby to szaleństwo. Mimo to kod sygnałowy otrzyma pan wraz z dostępem do sejfu głównego po oficjalnej nominacji. Ode mnie lub, gdyby mi się coś przydarzyło, od mego zastępcy.

Rola uzbrojonego strażnika pięknej i groźnej kobiety to w grach obraźnikowych typu homo ludens jedna z najlepszych pozycji wyjściowych. Gurus potraktował ją niesłychanie poważnie. Nie spuszczał oczu z Claudii, a gdy ta zapytała o toaletę, wysłał razem z nią Dię.

– Czego się boisz, panie mój – uśmiechnęła się czarnobrewa. – Bezbronna i w dodatku w kajdankach na rękach i na nogach nie ucieknę wam przecież rurą kloaczną. Czy szef ci nie mówił, że byłam tylko przypadkowym uczestnikiem starcia u mecenasa Tarantiona? Nie mówił?

Gurus postanowił się nie odzywać. W instrukcji gry za kontakt słowny z więźniem obrywało się punkty karne. Dia okazała się życzliwsza, nie odpowiadała wprawdzie na pytania, ale podczas posiłku wyjęła kobiecie ości z ryby, a nawet zgodziła się rozczesać włosy.

– Jesteś dupeczką chłopca czy tego starego? – zapytała w trakcie tego zabiegu Claudia.

– Leo jest równie młody jak pani albo bardziej! – Wybuchnęła dziewczyna i zła na siebie, że dała się ponieść emocji, opuściła alkowę.

Claudia została sama z Gurusem. Wyrostek zajął stanowisko na siedzisku i nie przeszkadzał ciemnowłosej rozłożyć się na łóżku. Przeciągając się miauknęła jak kotka. Skute ręce odgięła do tyłu ponad głowę, aż wydatne piersi omal nie przebiły materiału albany.

Chłopak udał, że tego nie widzi. Odporność na żeńskie wdzięki nie była jego mocnym punktem. Wprawdzie Gurus skończył już szesnaście lat i uchodził za najinteligentniejszego z całej paczki, ale, o hańbo, był męską dziewicą. Całe jego doświadczenie ograniczało się do podejrzenia paru schadzek w orelskich zagajnikach i namiętnej lektury "Porno – rulonów", co w jego wieku zdarza się wszystkim kandydatom na wybitnych intelektualistów. Wprawdzie wyobraźnię chłopaka pulchną jak jego policzki zaprzątała Dia, nie znaczy to, że wypełniała ją bez reszty. Wśród tej reszty kryło się mnóstwo gołych Equatorianek i bezpruderyjnych gwiazdek z "rulonów dla dorosłych". W swoich snach z ich udziałem Gurus bywał zazwyczaj pogromcą dinozaurów, dwumetrowym blondynem o bezczelnym spojrzeniu i gigantycznych genitaliach. Poranki, które witał wtulony w poduszkę, niosły z sobą coś upokarzającego. Szedł do lavatorni, spoglądał w lustro, porównywał marzenia z rzeczywistością i wzdychał.

Orelskie księżniczki w typie Claudii znajdowały w snach miejsce poczesne i wilgotne. Czarnobrewa nie do końca wydawała się postacią realną. Być może sprawiało to jej wyzywające spojrzenie, bezczelność karminowych ust albo drażniąca obecność myszki na policzku?

– Podobam ci się, strażniku? – zapytała naraz. Poczerwieniał, ale milczał. – Rozumiem, służba nie drużba? Szanuję to i podziwiam. A właściwie ile masz lat? Jeśli nie chcesz mówić, możesz pokazać. Na palcach.

– Siedemnaście – mruknął, postarzając się o rok.

– Myślałam, że co najmniej osiemnaście, wyglądasz tak męsko!

Dla kogoś, kogo od paru lat przezywano "bułą" lub "stekowcem", komu wiecznie pociły się ręce i spadały okulary, komplement, nawet jeśli był trochę na wyrost, zabrzmiał jak muzyka sfer anielskich.

Tymczasem przez następną horę Claudia nie powiedziała słowa. Nawet na niego nie patrzyła licząc sęki na deskach stropowych. Było to poniekąd wkurzające. I nudne. Ziewnął. Wtedy przemówiła:

– Właściwie mógłbyś położyć się spać, zamkniesz mnie. W alkowie nie ma okna…

Zdecydowanie pokręcił głową. Myśli, że ma do czynienia z naiwniakiem?

– Jak nie chcesz, będę spać sama. – Przymknęła oczy. Po chwili jej oddech się wyrównał. Udawała? W każdym razie Gurus mógł się jej wreszcie przyjrzeć dokładniej. Dotąd rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Teraz mógł ją obserwować niczym żywą rzeźbę, i to z pracowni mistrza. Dojrzała, lecz niestara. Smukła, choć niechuda, miała rasowe nogi (połyskliwe kajdanki tylko podkreślały szczupłość kostek), przechodzące w piękne uda… Skraj sukni swawolnie zawinął się, toteż zwiedzający mógł wędrować wzrokiem wysoko ponad kolano i tylko żałować, że dalej rozpoczyna się strefa gęstego cienia. Gurus dzięki wyobraźni mógł sobie tamten rejon doskonale wyobrazić, dałby jednak wiele mogąc uczestniczyć osobiście w wycieczce w tę cienistość.

Ciekawiło go, jak mocny ma sen. Dia spała zawsze czujnie jak avozaurek budząc się przy najmniejszym szmerze. Ale ta… Podniósł się bezszelestnie. Czarnobrewa spała dalej, oddychając równo, podszedł tak blisko, że poczuł niepokojący zapach jej potu pomieszany z doskonałymi pachnidłami…