Изменить стиль страницы

Leontias zachowywał się jak typowy prowincjonalny pismak, olśniony urodą libratorki. Parokrotnie zaglądał na jej stoisko, wypytywał o detale kampanii, które nie mogłyby zainteresować nawet pracownic wandalijskiej garkuchni. Wypili wspólnie parę czarek vinissy i w którymś momencie Sclavus tak zadomowił się w "Błękitnym Raptularzu", że sam zaczął rozdawać materiały medialne.

– To jest miejsce służbowe – usłyszał naraz nieprzyjemne syknięcie poparte mocnym chwytem rosłego ochroniarza w błękitnym uniformie. Leo, choć nie ułomek, na jego tle wydawał się drobniuteńki.

– Ale ja tylko pomagam… – rzekł czując się jak wyrywana marchewka.

– Bardzo dziękujemy – warknął osiłek. – Wyrażam się chyba jasno?

Słowianin lekko zataczając się opuścił Błękitny Zakątek. Minął perystyl z ognistą fontanną i skręcił do małego barku utrzymanego w stylu żeglarskim. Zamówił szklaneczkę hiry, najlepszy środek wymiotny. Nawet markowanie picia ma swoje granice. Sączył wolno napój, gdy nagle kotara zasłaniająca przejście do cubikulów służbowych zafalowała.

– Prima. Casetta 635 – usłyszał zmysłowy szept Pinetty.

Pozostały mu trzy hory. Nie tracąc czasu opuścił "Asilium" i w pół godziny później znalazł się opodal knajpy "Jaja Dinozaura". Instynkt podpowiedział mu, że musi być to lokal pod specjalnym nadzorem. Z gazety wiedział już o wyłowieniu z rzeki ciała gadatliwego włóczęgi, który uraczył go tyloma cennymi informacjami.

Z automatu naprzeciw knajpy wybrał numer 679-22-354. Gdy ktoś uniósł słuchawkę, rzekł: – Zastałem ciotkę Zytę?

– Poszła do apteki po stymulanty – padła odpowiedź.

– Tu C-II-CXI.

– Moment zaskoczenia… Chwila ciszy. Wreszcie zabrzmiał kobiecy głos: – To pomyłka…

– Słuchaj, malutka – rzucił chrapliwie. – Pogadajmy. Wiem od kumpla wszystko. – Zlustrował ulicę, zza rogu wyłonił się facet pękaty jak beka w nieprawdopodobnie barwnej tunizie. – Za chwilę będę przechodził koło "Jaj Dinozaura". Noszę krótką tunizę w złoto-czerwone rosynie. Niech ktoś wyjdzie ze mną pogadać. I żadnych numerów.

Oparty o szkarpę czekał. Wielokwiatowy grubas minął wejście do popiny i wolno schodził w stronę portu. Czyżby prowokacja się nie udała? Ale nie. Już z knajpy wynurzył się niewielki facet o aparycji szczura i ruszył w ślad za oddalającą się tuniką… Leontias ruszył za nim. Gdy mijali ciemnawą bramę, gwałtownym szarpnięciem wciągnął szczurka w głęboki cień. Czekała go zajmująca rozmowa.

Minęło pięć pacierzy po primie. Pinetta w cienkim peplum krążyła po casettce (wielopokojowym apartamencie dla nowożeńców) i zerkała na chronometr.

– Przyjdzie, nie przyjdzie…?

Zadźwięczał fonikon.

– Dobry wieczór, domina, tu twój niezdarny współpracownik ze stolika informacyjnego – wydała czarujące westchnienie ulgi. – Niestety, dziś do ciebie przyjść nie mogę. Ale może jutro wpadniemy gdzieś razem na napar do term?

– Nie wiem, czy jutro będę miała czas – odpowiedziała chłodno. Jej chłód byłby zapewne jeszcze większy, gdyby wiedziała, że niedoszły kochanek, tym razem jako śniady i ciemnowłosy Equatoriańczyk, znajduje się w przezroczystym fonokubiku na patio VI poziomu, z doskonałym widokiem na cały korytarz i dzięki elektronicznej przystawce może podsłuchiwać wszystkie rozmowy wychodzące z jej apartamentu.

Minęły ledwie trzy pacierze, a z casettki Pinetty wysunęło się dwóch drabów, których jako żywo nie powinno tam być podczas eroschadzki. Minęli fonokubik nie zwracając uwagi na Equatorianina, żywo gestykulującego podczas rozmowy, z temperamentem właściwym ludziom spod równika.

Tymczasem Pinetta opuszczona przez ochroniarzy sięgnęła po fonikon. Aparatura podsłuchowa wskazała, że zadzwoniła pod numer wewnętrzny 1891. W maleńkiej słuchaweczce w uchu Leontiasa zabrzmiało męskie "Ave" i zaraz potem ciepły głos libratorki.

– Febus? On wycofał się z wizyty. Może to nie ten człowiek.

– Przeciwnie. Fakt, że zrejterował, dowodzi, że jest ostrożny i niebezpieczny. Bądź ostrożna. Czekaj na kontakt.

Leontias uśmiechnął się. Wcześniej pomagając na stoisku znalazł broszurę z wykazem fonikonów hostelowych. Numery powyżej 1500 należały do aparatów przenośnych wypożyczanych gościom. Zadzwonił do recepcji.

– Jakiś gość zostawił w górnej palarni fonikon numer 1891 – powiedział z lekką pijacką czkawką. – Komu mam to oddać?

Chwilę później znał już nazwisko Febusa – Ruffo Ruffix.

13. CORAZ MNIEJ CZASU

Dziewiętnastego żeńca przygotowania do Inauguracji zostały praktycznie zakończone. Wokół Wielkiej Itinery wzniesiono już dziesiątki trybun. Kolosalne figury poprzedników nowego Navigatora spowijały girlandy kwietne. Na fluviarach wzdłuż rzeki Zielonej lud florentyński zgromadził tony zbędnych sprzętów i makulatury. Sterty te miały zapłonąć o zmierzchu jako symbol odchodzącej epoki. Równocześnie stosy inauguracyjne stwarzały dla Florentyńczyków wyjątkową okazję darmowego pozbycia się rzeczy zbędnych. Do przedmiotów, których najchętniej wyzbywały się officja publiczne i scuole, najczęściej należały podobizny ustępującego Navigatora i kodeksy z jego wystąpieniami. Sic transit gloria mundi!

Przygotowano również tysiące ogni greckich i balonów. W tabernach i mercatoriach ustawiono "żywe wystawy". Na nich urodziwe puellki demonstrowały garderobę w barwach patriotycznych lub pozbawione jej demonstrowały doskonałość fizyczną. Wysprzedano do ostatniego miejsca wejściówki na punkty widokowe na pergulach i menianach wzdłuż trasy przejazdu Navigatora. Równocześnie trwała niesamowita mobilizacja sił sekuryckich i vigilianckich. Zabezpieczano dachy i strychy, studzienki kloaczne i okienka do cavern, nasilono penetrację FOI wśród grup subkulturowych.

Pełną parą pracowały wytwórnie memuarników, niezliczone matryce powielały twarz Cedrusa na chitonach i chorągiewkach, czarkach i kraterach, a nawet deskach kuchennych. Zdwojone obroty notowały oficyny wydawnicze. Szczególnym powodzeniem cieszyły się "Wieszczby na nową navigaturę" sporządzane przez rzekomo natchnionych heruspików.

Około południa Rufo Ruffix pozbył się wreszcie Kasjusza Longinusa, któremu towarzyszył przy śniadaniu na Wzgórzu Kurialnym. Faktyczny zastępca Cedrusa traktował nominalnego zastępcę przywódcy jako uciążliwy balast, pozbawiony władczych kompetencji. ProNavigator był zawsze figurą trochę śmieszną, musiał kontentować się rolą satelity, świecić światłem odbitym, choć, jak trafnie zauważył jeden z mediaferrantów, każdego ProNavigatora dzieli od głównego stolca co najmniej jedna kadencja lub mały kawałek ołowiu.

Po przybyciu do FOI silny człowiek Cedrusa spożył południowy posiłek z Marcellisem. Później zwiedził cały podziemny kompleks i z gorliwością zeloty zanurzył się w archiwaliach. Gdyby cokolwiek wymagało dodatkowych wyjaśnień, ustępujący prefectissimus przydzielił mu do pomocy zaprzysiężoną complementarkę, a poza tym dał całkowicie wolną rękę. Rufo jak lis, który znalazł się w kurniku, rzucił się buszować w najgłębszych tajemnicach Archipelagu. Z konieczności przelatywał jedynie sumaryczne regesty, zatrzymując się na dłużej przy indexach dotyczących obronności lub analizach na temat penetracji kraju przez obce agencje.

Z pewnym rozbawieniem przeczytał akta osobowe Cedrusa i własne. Przez wąskie wargi prześlizgnął się uśmieszek.

– O durnie!

I naraz coś go zastanowiło. Jeszcze raz przywołał menscompterowe indexy.

– Brakuje pozycji indexowej między 456 a 458, czyżby błąd w numeracji? – zwrócił się do complementarki.

– Materiał jest niedostępny – odpowiedziała sucho officjałka.

– Nawet dla mnie? Co to znaczy?

– Jest to zespół, który można odtworzyć wyłącznie na polecenie prefectissimusa i urzędującego Navigatora.

– A co to takiego? Tajemnice łóżkowe członków Arbitriatu?

– Nie znam szczegółów – odpowiedziała sucho – ale mogę poprosić szefa.