Изменить стиль страницы

Teraz jeszcze sekunda, półtorej – zamknęło się i ono, wycofując się ze światła do swoich niewidzialnych domen.

– Chwila dla entropii – mruknął Adam.

Obrót i -

Symulacja skoczyła naprzód.

Ponownie (po raz już chyba czwarty) ujrzał przebieg zdarzenia. W przesiąkniętym słonecznym blaskiem powietrzu wybuchł granat ciemności, przez wybitą dziurę wychynęło Oko, czarna bulwa, kieszeń nocy. Coraz szybciej pulsując, wydała ona z siebie w blask dnia zarodek morderczyni. Ten, ledwo wypadłszy w światło, począł się z przerażającą szybkością rozwijać do pełnej manifestacji.

Zamoyski zarządził restart i obejrzał to raz jeszcze., teraz bez wizualizacji mikrostruktur infowych.

Murzynka eksplodowała ex nihilo, wprost z powietrza. Może tylko ten ułamek sekundy wcześniej – powidok ruchu zbyt gwałtownego, by odbił się na źrenicach… Lecz jeśli ktoś wie, czego się spodziewać, dojrzy frenetyczny pląs ciasno splątanych rąk, nóg, żeber, skóry, wewnętrznych organów, w niczym jednak nie przypominających fragmentów ludzkiej anatomii. Gdyby atlasy anatomiczne rysowali kubiści…

– Dosyć – szepnął. – Muszę pomyśleć. – A z woli randomizera uśmiechnął się przy tym szyderczo.

Gheorg przeprocesowału to jakoś po swojemu, bo naraz wyskoczyłu z propozycją:

– Jeśli nie masz innych zobowiązań, stahs, zapraszam do „Trzech Koron".

= „Trzy Korony", info.

= Prywatny klub stahsowo-phoebe'owy, Londyn, pod protokołami Ortodoksji. Regulamin? Historia? Członkowie? Inne szczegóły?

– Dziękuję.

P. G. przesłału mu na Pola buforowe adresy i krypto dostępu. Zamoyski odruchowo wygładził chiński kaftan i przeadresował się.

Stali na schodach ceglanego budynku w starej części Londynu. Pokondensacyjny wir powietrzny już zwalniał, powoli opadały kurz i liście. Manifestacja Gheorgu unosiła właśnie dłoń, by zapukać; manifestacja była ta sama (taka sama), co w Farstone. Również Zamoyski się nie zmienił: Da_Vinci_VII, Lord Orientu – teraz to już twardy default.

Zanim wszedł, obejrzał się jeszcze na ulicę, ku skrzyżowaniu. Para nastolatków krzyczała na siebie z przeciwległych chodników. Przejechał samochód (srebrny mercedes). Starszy mężczyzna czytał gazetę idąc, wiatr mu ją wyrywał i miął. Zza rogu wybiegł pies, obwąchał but mężczyzny, trącił łbem jego nogę – człowiek, nie patrząc, sięgnął w dół i pogłaskał kundla.

Czy to są wtórne manifestacje? Adam był pewien, że nie. Widzi prawdziwych, biologicznych ludzi, prawdziwego psa, automobil zatruwający powietrze – XX wiek w wieku XXIX.

Zamoyski i McPherson weszli do „Trzech Koron".

Nie był to „Klub Diogenesa" Mycrofta Holmesa, niemniej nikt tu nie podnosił głosu ponad poziom leniwej

konwersacji, a i kobiet nie dostrzegł Adam zbyt wiele. Wszystkie meble wykonano z ciemnego drewna, ciemne drewno pokrywało ściany, bordowe dywany wyściełały parkiet, tłumiąc odgłos kroków… Cisza posiadała głębię i fakturę arabskiego gobelinu.

Zainstalowane w boazerii lampy naftowe emitowały miodowobrązowe, ciężkie światło. Jakże światło może być ciężkie? Ano właśnie tak: pokrywając każdą powierzchnię namacalną, szorstką warstwą bursztynowego miału. Nawet ludzie pod dotykiem takiego światła poruszają się wolniej i płynniej; czas przedziera się z mozołem między chwilą a chwilą.

Gospodarz klubu (brodaty jegomość w trzyrzędowym garniturze) po krótkiej kurtuazyjnej rozmowie posadził ich w kącie trzeciego salonu, tu było jeszcze ciemniej.

Zamoyski przyglądał się odchodzącemu. Nanomancja? Pustak biologiczny? Bo na pewno nie OVR.

Zapytał Patricku ustami animy.

= A widziałeś płaskorzeźbę nad drzwiami? = odparłu pytaniem.

= Nie. Jaką płaskorzeźbę?

= Szkic Da Vinciego, człowiek wpisany w kwadrat. Pokażę ci potem. To ryt Pierwszej Tradycji. Ortodoksja Cywilizacji HS.

= Ach. Rozumiem.

Oni dwaj wszelako byli obecni jedynie manifestacjami nanomatycznymi. Zamoyski żałował, że nie może poczuć prawdziwego zapachu tego miejsca.

Lokaj przyniósł alkohole.

P. G. przeprosiłu i wyszłu do sali obok. Zamoyski usiadł swobodniej. Zdał sobie sprawę, że Patrick odeszłu, ponieważ Adam wypowiedział był to swoje „Muszę pomyśleć" na głos – a „Trzy Korony" stanowiły idealne miejsce dla spokojnej refleksji.

I zdał sobie sprawę także z tego: teraz – na tym odcinku Krzywej – przeadresowanie się do dowolnego miejsca w Cywilizacji (na Ziemi, w Układzie Słonecznym, w innym Porcie, w innej inkluzji, w plateau'owych konstruktach AR) jest zawsze kwestią tych samych kilku-kilkunastu k-sekund – czasu koniecznego dla pełnej konfiguracji manifestacji, zależnego od pierwotnej gęstości infu w punkcie docelowym. Toteż przeskakiwanie na kaprys nastroju do upodobanego krajobrazu, pod odpowiadające napięciu chwili egzotyczne nieba, gwiazdy o blasku tak ostrym i gorącym jak prowadzona konwersacja – to wszystko było całkowicie racjonalne. Ba!, Adam zaczynał już instynktownie pojmować naturalność takiego trybu życia. Nie zapomniał przecież, jak jeździł przez pół miasta, by zjeść lunch w ulubionej restauracji – przez pół Europy, by obstalować garnitury u ulubionego krawca. Cóż się zmieniło? Nic. Łatwiej jedynie realizować kaprysy, skraca się droga między myślą a czynem.

Wyżyny Krzywej kusiły, Ul przyciągała. Kalotropizm odzywa się w końcu w każdym stworzeniu, im podlejszym, tym szybciej.

Primus Zamoyskiego smakował nieznane alkohole, Bóg jeden wie, pod jakimi słońcami, w jakich Portach destylowane; nie chciał pytać oesu, bez wyjaśnień pozostawały bogatsze o jeszcze jeden smak. W świetle nasączonych naftą knotów szkło miało barwę zanieczyszczonego nefrytu.

Słyszał szmer cichych rozmów – i ów „szelest luksusu", właściwy takim miejscom – ale potrafił się nań zamknąć, zignorować, jak ignorował szepty dochodzące bez przerwy do //uszu.

Mógłbym tak żyć, pomyślał. To jest dobre życie. Niebieski kaftan odbijał się na powierzchni obracanej w dłoni szklanki. Jestem sam; nikt mnie nie obserwuje, nikt nie nadzoruje. Posiadam obywatelstwo, jestem stahsem…

Wiedzał, że 99% populacji Ziemi to nie są obywatele Cywilizacji HS. Nie dlatego, że ludzie ci nie mieszczą się w stosownym przedziale Krzywej, lecz dlatego, że ich nie stać. Umowa Fundacyjna została spisana po myśli ówczesnych dysponentów technologii, Cywilizację Homo Sapiens ufundował establishment przemysłowo-polityczny XXII wieku.

Więc chyba mogę o sobie rzec, iż należę do elity, arystokracji tego świata.

(Lecz wyżej są jeszcze arystokracje wszechświata; i arystokracja wszystkich możliwych wszechświatów…).

Obok leżało pudełko z emblematem trzech złotych koron na wieczku. Otworzył. Cygara. Mimowolnie uśmiechnął się.

Wstał, zapalił jedno w płomieniu lampy. Tylko smak, bez zapachu; ale jaki smak…! Kto za to wszystko płaci?

//Zapytał.

Menadżer oesu zaczerpnął z publicznych Pól i odpowiedział:

= Członek wprowadzający.

Czyli Patrick.

Rynkowa wartość takiego cygara jest jednak przyzerowa, podobnie jak każdego produktu rekonfiguracji infu. Oczyma wyobraźni Zamoyski niemal widział te nieskończone pola tytoniowe, sięgające horyzontu rzędy roślin, zasiewanych, wzrastających i pozbawianych liści przez – przez duchy. Cygaro nie było warte ni molekuły materii egzotycznej.

Niemniej Patrick brału za Adama pełną odpowiedzialność, a to oznaczało znacznie więcej niż zobowiązanie do uregulowania rachunków. Tu istnieją pewne ścisłe reguły.

Pierwsza Tradycja… nie zamanifestowali się przecież od razu w klubie, lecz na zewnątrz, na schodach. Weszli- stopa za stopą, przekroczyli próg. Więc nawet takie szczegóły…

Rozparłszy się w nieprzyzwoicie wygodnym fotelu, Zamoyski zaciągnął się wilgotnym dymem.

Szczegóły: sposób ominięcia protokołu Farstone.

Szczegóły: dlaczego chciała zabić i mnie?

Szczegóły: dlaczego, dlaczego się jej to nie udało?

Sam moment morderstwa Judasa Adam oglądał ponad dwadzieścia razy, zgodnie ze strzałką czasu i jej przeciw, w zwykłej skali, w spowolnieniu i nawet w przyspieszeniu. Jak wyrywała mu kręgosłup, jak rozpruwała pustaka, jednym ruchem potężnych ramion rozszarpując ciało na połowy. By następnie momentalnie zakręcić – ona i reszta kopii – i pognać ku Zamoyskiemu.