Изменить стиль страницы

Otworzyły się drzwi drugiej komory i do sali wtoczył się roztrzęsiony Moetle, też nagi i mokry.

Doktor Soyden do spółki z medicusem próbował go powstrzymać, ale Moetlem rzucało na wszystkie strony niczym w ataku pląsawicy.

– Jjjak.,.? – jęczał. – Jjjak to się sta-ało…?

– Brak kokontaktu – odparł Judas. Moetle złapał się za głowę.

– Jezu Chry-chryste! Jeszszcze pewnie szynteza fre-renów…!

– Ano. Jeszli się znajdziesz.

– Kukukukukukuku-wa.

– Sam bym tego lepiej nie wyradził.

Angelika nigdy wcześniej nie spotkała Moetle'a. Chociaż znajdował się on parę stopni niżej w drzewie genealogicznym rodu, był od niej starszy o kilkadziesiąt lat. Z uwagi na przewagę genów spoza klanu, nie pozostało mu wiele z fenotypu McPhersonów.

Spojrzał na Angelikę przeciągle – spod powiek trzepocących jak skrzydła kolibra – ale chyba jej nie poznał, nie posiadając dostępu do Plateau. Wiedziała, że Moetle nie hołduje Pierwszej Tradycji.

Energia w końcu zupełnie opuściła świeżego wskrze-szeńca, oparł się o najbliższą kadź białkową. Tam dopadł go Soyden – spoliczkował, złapał palcami powieki, zajrzał w oczy, uderzył pięścią w mostek, raz, drugi. Moetle zacharczał, zakaszlał i wykrztusił na posadzkę pecynę gęstej flegmy.

Mettila przyniosłu Judasowi ubranie. Zanim Judas zapiał kamizelkę i wdział frak, Moetle na tyle doszedł do siebie, by opanować poimplementacyjną gorączkę emocji i zyskać względną kontrolę nad bardziej skomplikowanymi funkcjami ciała.

– Ile? – pytał. – Ile?

– Prawie trzy miesiące – odparł mu Soyden.

– O Boże…!

– Beatrice wychodzi właśnie za mąż. Na górze wesele.

– A Ju-judas…? Czemu?

– Tradycyjnie – rzekł Judas, próbując swobody ruchów w ubraniu. – Pamiętasz, dokąd chciałeś po-olecieć?

– Dokąd?

– Wziąłeś trojkę bez podania destynacji. Leasing na osobistej gwa-gwarancji.

Moetle pokręcił głową.

– Nnie wiem.

– Może wyjdzie nam z Czyśćca.

Judas ujął córkę pod ramię i odprowadził za zbiornik, w którym obracał się w powolnych wirach mętnej cieczy jeden z pustaków matki Angeliki. Angelika zagapiła się nań. Judas chciał ją pchnąć, lecz ręka go nie posłuchała, pociągnął, wpadli na siebie. Angelika odstąpiła, odruchowo wygładziła mu gors koszuli.

– Nie będę drenował Zamoyskiego – rzekł, poprawiając kołnierzyk. – Przepowiednia jest zawieszona na warunkach, których nie znamy – może właśnie informacje, które uzyskałbym z drenażu jego frenu, puściłyby wszystko w ruch. Zabierzesz go do Puermageze, niech samo wypłynie na powierzchnię. Nic więcej.

– Do Puermageze? -Tak.

– W obliczu wojny?

– Na wojnę i tak nic nie po, nie po, nie poradzę, a usuwając go z widoku, zmniejszam szansę spełnienia się przyszłości zasygnalizowanej przez Studnię. Kto chce wojny? Nikt nie chce wojny. Pozwólmy temu zgasssnąć, nie dolewajmy oliwy do ognia.

– Cesarz dał gwarancje?

– Zastanów się, Angelika.

Spojrzała na ojca pytająco. Tylko uniósł brew. Pewne rzeczy są aż nazbyt oczywiste.

Obowiązywał protokół FTIP. W stopniu, w jakim było to w ogóle możliwe, zabezpieczono się przed pośrednią i bezpośrednią ingerencją Cesarza, cenzurując inf. Cesarz nie był w stanie słyszeć ich rozmowy. Angelika mogła się założyć, że na razie nie słyszał także o najnowszej wróżbie Studni Gnosis. Wobec tego nie miał powodu dawać gwarancji Zamoyskiemu. Zaś prośba o nią szłaby właśnie dokładnie po linii wróżby, bo wysuwałaby Zamoyskiego na scenę i czyniła zeń istotny element gier politycznych. Jeśli Judas chciał uniknąć wojny – a chciał, na pewno chciał, Angelika wierzyła jego słowom, nie potrafiła wyobrazić sobie powodu, dla którego pragnąłby zniszczenia Cywilizacji – jedyne, co mu pozostało, to właśnie usunąć Zamoyskiego ze sceny, zepchnąć go z pierwszej linii. A czy istnieje w Sol-Porcie odleglejsza prowincja niż Puermageze? Z pewnością trudno o taką na Ziemi.

– Mam go pilnować? – spytała.

– Masz go trzymać w cieniu. Z dala od Plateau.

– Co mówią inkluzje?

Gnosis posiadała sześćdziesiąt inkluzji zamkniętych, kilkanaście otwartych, miała udziały w setkach dalszych i korzystała z usług większości wyzwolonych (pracowały głównie jako tłumacze, budując rozmaite Subkody). Łączna liczba inkluzji stworzonych przez korporację McPhersonów wynosiła już ponad dziesięć tysięcy; seminkluzje logiczne liczono na setki tysięcy.

– Ważą stany prawdopopopopo-dobne – odparł Judas. – Prognozy krzyżowe z innych Studni.

– Komu przypisują zamachy?

– Tu są niejasności – przyznał i wtem kichnął głośno. Wyjął chusteczkę, upuścił, podniósł, upuścił, podniósł, wy-smarkał nos (popłynęło z nozdrzy jeszcze więcej białej mazi) i zaklął melancholijnie.

Z drugiego końca komory dobiegł ich okrzyk:

– Na zdrowie!

Judas odwrócił się i spojrzał na Moetle'a poprzez gęstą zawiesinę wypełniającą zbiornik z Anną McPherson. Moetle ćwiczył właśnie z pomocą doktora Soydena chodzenie, siadanie i wstawanie; nadal trząsł się niczym epileptyk. Manifestacje medicusa obserwowały każdy jego ruch.

Sam Judas, którego zużyte manifestacje bioware'owe należało liczyć w setkach, miał w tym zakresie doświadczenie i wiedzę większe od doktorowych. Wszak tylko tego dnia było to już trzecie jego ciało.

– Co do Moetle'a – rzekł powoli, jeszcze bardziej ściszywszy głos – nie ma pewności, czy rzeczywiszcze był to zamach. Nie ma nawet pewności, czy rzeczywiszcze umarł. Może i będzie musiał dokonać syntezy dwóch frenów; to nigdy nie jest przyjemne. Ale… – wrócił wzrokiem do córki i wzruszył ramionami.

– Porwanie dla pamięci?

– Inkluzje myślały i o tym – przyznał McPherson. – Lecz Moetle znajduje się zbyt nisko w hierarchii decyzyjnej, za mały to zysk w stosunku do ryzyka. Cóż takiego w najlepszym razie wyciągnęliby z jego głowy? No i faktycznie nikt nie wie, gdzie on tą trojką poleciał.

Judas sięgnął dygoczącą ręką i odgarnął włosy opadające na twarz Angeliki.

– Natomiast gdy chodzi o morderstwa na mnie… Inkluzje głosują za co najmniej dwiema niezależnymi próbami. Obie totalne. Pierwsza groszniejsza: ta nanoman-cja, która najwyraszniej przełamała protokół, oraz zalew Plateau, tak, to było bardzo niebes-bezpieczne, prawie im się udało sięgnąć Pól z moimi archiwizacjami. Inkluzje nie mają pojęcia, jak to w ogóle możliwe. Chyba że ten mityczny Suzeren… Cesarz posypuje głowę popiołem.

– No tak. Dużo ci teraz z tego -

– To są bardzo przydatne długi wdzięczności, Angel, nie lekceważ słowa Cesarza. Dlaczego długowieczni są tak potężni? Ponieważ mieli czas, by uzależnić od siebie prawie wszystkich. Śmierć przecina te sieci kontaktów, przysług, wpływów, ich nie można odziedziczyć, nie rosną więc ponad pewną skalę – jeśli jednak nie umierasz, sieć rozrasta się w nieskończoność. Czy zauważyłaś, że pierwszym is-is-istynktem starców jest irytacja na wszystko, co nowe, co przychodzi spoza znanego im świata? Nie należy do sieci – stanowi więc zagrożenie. My…

– Tak? – Angelika przysunęła się bliżej, to już był prawie szept.

Ojciec potrząsnął głową.

– A druga próba – mruknął, przekrzywiając głowę, aż coś strzeliło mu w karku – to był klasyczny atak wirusowy, co prawda niezwykle zjadliwy, chyba znali zewnętrzne kody, zbyt szybko pękło krypto finityczne. Na szczęście okazał się

źle wycelowany: po tej pierwszej próbie prze adresowaliśmy moje archiwizacje.

– Tylu ich, że w doku wytrącają sobie wzajem sztylety, trucizna skapuje na posadzkę – mruknęła Angelika.

– Coś w tym stylu. – Ojciec puścił do niej oko (powieka mu się zacięła i popadł na kilkanaście sekund w tik mimiczny). – Najoczywistszym kandydatem są Horyzonta-łiści, ale tu trzeba kandydatów dwóch. Kto drugi? A skoro znajdziemy drugiego podejrzanego, to ten pierwszy też staje się wątpliwy.

Angelika nawijała w zamyśleniu włosy na palce.

– De la Roche chyba się spodziewał u…

– To phoebe bez Tradycji, po zachowaniu niczego nie poznasz.