Изменить стиль страницы

Poza tym absorbował umysły – ludzie zajęci waśniami Monów i Capów nie wtrącali się do polityki, zostawiając rzecz fachowcom, natomiast Heroldia Naczelna zawsze na uzasadnienie nieurodzaju, pomoru drobiu, zarazy czy zawalenia akweduktu miała gotowe wytłumaczenie i winowajcę – waśń!

A teraz banalnie przy ołtarzu, w kurzawce z dmuchanego ryżu miało się to wszystko skończyć?

– Czy ta para szczeniaków nie orientuje się, jak ich nie przemyślany

krok komplikuje nam wszystkim życie?! – wybuchnął Remigiusz.

– Są zakochani i głusi na resztę świata.

– A może ojciec Laurenty mógłby przemówić im do rozumu?

– Ojciec Laurenty nie przekonałby nawet własnej córki, gdyby miał. W czasie jego kazań nawet pobożne obrazy zwykły ziewać.

– A matki wdowy?

– Udają, że nic nie wiedzą, ale w skrytości sprzyjają młodym!

Zrozpaczony „monarcha zastępczy" począł w namyśle trzeć czoło i przetarłby je niechybnie na wylot, ale nagle oświeciła go nowa myśl.

– A gdyby jakiś gładysz, specjalista od podrywania, uwiódł Romę?

– Nie taka ona głupia. Zresztą, swoje już w życiu przeszła, a teraz jest naprawdę zakochana.

– Swoje przeszła? Przecież ona ma dopiero czternaście lat.

Donosiciel zaśmiał się cichutko:

– Wasza córka ma trzynaście i gdybym się nie krępował z powtarzaniem…

– Słucham?

– W koszarach gwardii mówią o niej „głębokie gardło".

– Wiem, przepięknie śpiewa…

Również próba uwiedzenia Juliusza spaliła na panewce. Poza Romą młody człowiek kochał jedynie matkę (ale też bez przesady). Leonard z upoważnienia władcy dwoił się i troił. Raz uśpił dziewczynę. Sądził, że na ten widok jej ukochany popełni samobójstwo. Daremnie -Juliusz studiował medycynę i błyskawicznie ocucił wybrankę zastrzykiem z kofeiny. Jedynym efektem było przyśpieszenie daty ślubu.

W kręgach dworu powiało grozą. Poważnie zaczęto rozważać, czy nie dokonać na Juliuszu skrytobójstwa, ale Roma nie miała krewnego, który nadawałby się na partnera do spisku. Nie pozostawało więc nic innego, jak przyjąć plan wykoncypowany przez Leonarda…

* * *

Księżyc srebrzy dachy poza zaułkiem. Smukłe cyprysy, niczym zamarły pochód pątników, zastygły w oczekiwaniu. Po prawie gładkim murze wspina się kochanek… Dziś ma dość wysoko – na skutek złej konserwacji poprzedniego dnia urwał się balkonik i komisja miejskiego konserwatora zabytków zamurowała okienko. Najbliższy czynny otwór jest dopiero na trzecim piętrze. Ale czego nie czyni się z miłości. Eros pożycza skrzydeł. Na wpół gładki mur wydaje się prawie Jakubową drabiną do nieba. Wychylona dziewczyna gestami białych rączek i falującego biustu dopinguje ukochanego.

– Szybciej, ach szybciej – zdają się wołać otwarte, ale nieme ze względu na konspirację usta. – Wszak za bramą czeka twój wierny koń Piorun, a w cmentarnej kaplicy ojciec Laurenty prasuje stułę… Ach, najdroższy!!!

– Idę, idę… Dla ciebie gotów jestem pokonać północną grań Jungfrau – zdają się śpiewać oczy alpinisty.

Nieoczekiwanie pohukuje puchacz! O, chwilo zguby! Ręce wspinającego się tracą przysłowiowy grunt pod nogami. Jeszcze Mon usiłuje chwycić krawędź balkonu, ale obluzowany kamień wymyka mu się spod palców. Krzyk, a właściwie dwa bolesne krzyki splatają się w tragicznym forte w wąskim kanionie zaułka. Po odbiciu się od rynny ciało mężczyzny wykonuje półtorej śruby Auerbacha i pada na ziemię, aby tam zastygnąć.

– O, miły mój! – rozdzierająco brzmi z góry sopran niewieści – lecę do ciebie i nic nas nie rozłączy…

Gdyby Roma miała skrzydełka jak gąska, to może by wylądowała miękko, ale skrzydełek brak, a nawet trzy spódnice nie zastąpią spadochronu. Jak worek szmat pada obok ukochanego, w bolesnym skurczu przetacza się i zastyga na jego łonie…

Gdzieś nietaktownie ozwały się oklaski, ale zdusiły je pełne oburzenia syki. Audytorium dramatycznego finału miłości, rozlokowane w zaroślach, piwnicach i dachach, wycofuje się w milczeniu, unosząc w sercach dojmujący żal za tak młodo zmarłymi kochankami.

– A mówiłam ci, że się zabiją, tak jak było w folderze – mówi gruba, krzykliwie ubrana Amerykanka do swego wysuszonego męża.

– Ciekawe, czy ich odratują? – wtrąca się do rozmowy Japończyk. – Bo miesiąc temu odratowali…

– Jeśli nawet odratują, to i tak nie wiadomo, czy uda im się połączyć, przecież waśń rodzinna… – komentuje turysta z Niemiec.

Wycofujący się tłum przepuszcza pędzącą co koń wyskoczy kolasę pierwszej pomocy reanimacyjnej. Nikt nie zauważa chudego jak żuraw mężczyzny o gackowatych uszach, który przeciska się pod murem; z ukontentowaniem zaciera ręce.

– Znowu się udało – melduje pół godziny później Remigiuszowi.

– Jak grali? – dopytuje się monarcha.

– Średnio, ale z poświęceniem.

– Rezultat?

– Uraz obojczyka u mężczyzny… z kobietą gorzej, prawdopodobnie pęknięcie wątroby. Ale za miesiąc będzie wszystko jak należy. Chętnych do tej roli nie brakuje.

Nie trzeba chyba dodawać, że rozmowa dotyczy kaskaderów. Prawdziwi Roma i Juliusz po otrzymaniu obfitego stypendium zostali wywiezieni daleko za granice, z prośbą, by nie wracali do Amirandy. Zresztą, jest to raczej nie do wykonania. W warunkach emigracji ich związek po szeregu efektownych bójek rozpadł się. Juliusz okazał się bowiem zakamuflowanym transwestytą, a Roma – małą drobnomieszczańską histeryczką. W kłótniach wypominano sobie wszystkich poległych przodków oraz profesje mamuś, czego Julek nie zdzierżył. Obecnie Mon przebywa prawdopodobnie w Południowej Rurytanii, a Capówna w Etanii.

Natomiast w historycznym zaułku co miesiąc odbywa się w różnych wariantach misterium miłości i romantyzmu, a wielu „konspiracyjnych widzów" śledzi je ze stałą nadzieją, iż może tym razem młodym się uda.

W protokołach Leonarda impreza, rozgrywająca się zawsze podczas pełni księżyca, nosi kryptonim Światło i wdzięk.

Szklany Dołek

Działo się to w czasach, kiedy całej bajeczności alternatywnego świata nic nie zagrażało ze strony światopoglądu laickiego. Zanim jeszcze materializm nie przetrzebił tysięcznych rzesz krasnali, nie zatruł leśnych źródeł, z których tak lubiły korzystać najady i driady. Zanim tablice „Zakaz kąpieli" nie pozbawiły środków do życia rozlicznych topielic i centaurów, a jednorożców, gryfów i harpii nie wyłapano do ogrodów zoologicznych.

Czyż ktoś potrafiłby oddać cały urok ówczesnej Amirandy, owych zamków, piękniejszych niż fantasmagorie Ludwika Bawarskiego, zamieszkiwanych przez duchy i wampiry; kopalnianych sztolni, zaludnianych przez gnomy i olbrzymy; rozstajów przycmentarnych, gdzie umarli zwykli schodzić się na plotki z żywymi; jaskiń, przed którymi wygrzewały się leniwie ostatnie dobroduszne jaszczury, nieświadome, że ich jurność skończyła się wraz z jurą.

Panowanie Remigiusza można by nazwać szczęśliwym. Jego doradca Leonard podsuwał mu w każdej sytuacji dowcipne rozwiązania, które pozwalały robić ludziom wodę z mózgu, a w przypadku kłopotów – zwalać winę na kogoś innego.

W jednej sprawie jednak tandem rządzący był absolutnie bezradny: królewna! Jedynaczka!

Remigiusz nie potrafił zliczyć nocy przesiedzianych bezsennie z powodu Rosanny. Z wypitych na przemian z neospazminami kaw można by stworzyć dwa równej wielkości jeziora. I wszystko na marne.

Rosanna piękna nie była. Ale uroda, kiedy jest się dziedziczką równie wspaniałej krainy jak Amiranda (a była to monarchia niemała, zważywszy, że już w średniowieczu potrafiła zadłużyć się na pięć bilionów kop groszy rurytańskich), naprawdę nie stanowi problemu. Zresztą najgłupszy nawet malarz potrafi przy odrobinie tempery i wyobraźni wyprostować i skrócić najjaśniejszy (bo błyszczący) nosek, usunąć zbieżnego zeza, wyrównać łopatki, podciągnąć biust, by wyglądał jak jabłuszka jej kuzynki Królewny Disney-Śnieżki… A co się tyczy nóg… Cóż, królewny portretuje się zazwyczaj w długich sukniach bądź kadruje w planie amerykańskim.