Изменить стиль страницы

Herminius starał się co prawda utrzymywać dobre stosunki ze starszyzną oligarchicznego, ekspansywnego, opartego na ścisłym systemie kastowym kultu Reganzy Szczodrej oraz mędrcami z politeistycznego produktyzmu, w którym pomniejsi bogowie byli jednak tylko emanacjami Jedynego Enteya, lecz mimo to nie mógł być pewny swojej głowy nawet na własnym terenie. Kult Agona Dawcy Łask rozwijał się ostatnio znakomicie, wręcz zbyt dobrze, gdyż wszelkie naruszenie równowagi między trzema religijnymi mocarstwami mogło doprowadzić do niebezpiecznych konsekwencji. Polityczne zjednoczenie dwóch pozostałych kultów przeciw Wspólnocie Agona skończyłoby się dla niej niechybną katastrofą. Herminius rósł w siłę i znajdował się teraz na najsilniejszej pozycji, ale, o ironio, w tym właśnie kryło się prawdziwe zagrożenie. Głupiec lub pyszałek piastujący stanowisko Głównego Hierarchy mógłby go nie dostrzegać, ale Revon nie był ani jednym, ani drugim. Wiedział doskonale, że kult wyznawców Agona jest wciąż jeszcze za słaby, żeby stłamsić pozostałe religie i zapanować nad Wszystkimi Światami. Herminius starał się więc usilnie lawirować tak, aby nie tracąc żadnych pozycji, sprawiać wrażenie, że faktycznie je oddaje. Mimo to mógł żywić uzasadnioną obawę, że gdy będzie prowadził procesję wokół stoisk w Głównej Świątyni Targowej, jego głowa rozpęknie się nagle i otworzy jak dorodny tulipan, a on sam przeniesie się do wieczności. Choćby tylko z tego powodu Herminius miał prawo nie lubić Święta Wielkich Dni.

Samo Święto było starsze niż Wszystkie Światy. Ustanowiono je tysiące lat temu ku czci świętego Megastora. O jego patronie właściwie niewiele wiadomo. Pochodził z nieprawdopodobnie odległej przeszłości. Według legendy był założycielem pierwszej świątyni handlowej. Prawdę mówiąc, Herminius wątpił w istnienie Megastora i jakiś czas temu zastanawiał się nawet, czy nie skreślić go z rejestru świętych, lecz ogromna popularność jego kultu i corocznych Wielkich Dni z nim związanych powstrzymała go przed tym krokiem. Tak zdecydowana degradacja Megastora, a co za tym idzie likwidacja świąt lub zastąpienie ich patrona innym, byłoby nierozważne, a nawet ryzykowne. Mogłoby doprowadzić do niepotrzebnych rozruchów, podejrzeń i oskarżeń albo, co gorsza, do powstania herezji.

Na wąskich wargach Herminiusa pojawił się dziwny uśmiech. Zastukał palcem w szybę i zmrużył oczy. Herezja, pomyślał. To słowo wydaje się warczeć jak wściekły pies. Ciekawe, czy Główny Hierarcha z urzędu, posiadający dostęp do jedynie słusznej prawdy, może także okazać się heretykiem? Krzywy uśmieszek nie znikał z twarzy stojącego przy oknie mężczyzny. Miał on bowiem mroczną, starannie skrywaną tajemnicę, której ujawnienie oznaczałoby nie tylko wyrok śmierci dla niego, lecz również zachwiałoby podstawami całej Wspólnoty. Otóż Główny Hierarcha, Jego Jasność Herminius Revon, nie wierzył ani w Agona Dawcę Łask, ani w cały system religijny, którego był głową. Mimo to niewątpliwie wierzył w jakiegoś Boga, potężną, szlachetną i wszechdobrą istotę nadprzyrodzoną, w imię której od czternastu lat starał się utrzymać ład we Wszystkich Światach. Miał nadzieję, że ten Bóg zrozumie i wybaczy mu wszystkie te czyny, których on sam wybaczyć sobie nie potrafił i z powodu których budził się czasami z krzykiem w środku nocy. Pomyślał z goryczą, czy to nie śmieszne, że poplamił ręce krwią tylko po to, żeby nie dopuścić do jej rozlewu na wielką skalę. Westchnął, powiódł wzrokiem po kramach na placu, a potem jeszcze dalej – po misternych kopułach Świątyni.

– Cóż, mój bezimienny Boże – powiedział cicho. – Policz mi na plus, że zawsze tak bardzo się starałem.

Z wysokości okna w swoim gabinecie Herminius Revon musiał być dla ludzi na dziedzińcu tylko maleńką figurką. Główny Hierarcha spoglądał w dół, rozmyślając o swojej dojmującej samotności. Nie był pewien, czy ktokolwiek z podwładnych rozumie jego wysiłki. Miał nadzieję, że chociaż jeden z nich, Dowódca Straży Przybocznej i Tajnego Wywiadu, Hugo de Bellis, w którego oczach dostrzegał czasami przebłyski wiary w tego samego bezimiennego Boga, któremu służył. Oczywiście nigdy, nawet poddany najstraszliwszym torturom, nie wyparłby się głośno Agona, więc do głowy mu nie przyszło zwierzać się komukolwiek ze swojej niewiary. Hugo, mimo iż był jedynym człowiekiem, jakiemu Revon naprawdę ufał i jakiego nie zawahałby się nazwać przyjacielem, nigdy nie dowie się, w co wierzy i czego pragnie Główny Hierarcha. Na niektórych szczeblach władzy nie może być mowy o zażyłości innej niż ograniczona. Jednak w Hugonie znajdował coś, co sprawiało, że nie czuł się tak rozpaczliwie niezrozumiany. Słowa i postępowanie Dowódcy Straży zawsze cechowała szczerość i sympatia względem Głównego Hierarchy. Hugo, pomyślał Revon, powinien przejąć po mnie pałeczkę. Nikogo odpowiedniejszego nie widzę. Zamyślił się, a potem uśmiechnął nie bez smutku. Lubię go i ufam mu, ponieważ tak bardzo przypomina mnie samego sprzed kilkunastu lat. A więc jednak prześladuje mnie piętno samotności.

***

Hugo de Bellis, wysoki, smukły, z ostrzyżonymi krótko jasnymi włosami, stał właśnie przed pobladłym z lęku Silwanusem, żądając natychmiastowego widzenia z Jego Jasnością.

– Ależ, błogosławiony Dowódco Straży – wydukał nerwowo sekretarz – przybyłeś w porze popołudniowych reklam. Jego Jasność ogląda w skupieniu i eee… hmmm, medytuje…

– Muszę się z nim natychmiast zobaczyć! – de Bellis twardo obstawał przy swoim. – To pilne! Odpowiedzialność za zwłokę spadnie na ciebie, sekretarzu.

Twarz Silwanusa poszarzała. Zrobiło mu się słabo. Pomyślał gorzko, że tkwi między młotem i kowadłem. Nie miał śmiałości przeszkadzać Głównemu Hierarsze, a jednocześnie bał się jak ognia stanowczego, zimnego, niebezpiecznego Hugona. Hugo de Bellis liczył lat dwadzieścia osiem, czyli był tylko o siedem starszy niż Silwanus, ale sekretarz Jego Jasności wyglądał przy nim jak wystraszony, mało inteligentny dzieciak, którym w istocie był.

– Wpuść mnie – powiedział Hugo – albo sam wejdę.

Przed tą groźbą sekretarz Jego Jasności musiał się ugiąć. Wiedział, że w przeciwnym wypadku de Bellis zrobi dokładnie to, co zapowiedział. Z duszą na ramieniu zaanonsował Dowódcę Straży i usłyszał w odpowiedzi niecierpliwy głos nakazujący natychmiast go wprowadzić. Hugo zniknął w drzwiach gabinetu Revona. Silwanus otarł pot z czoła. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Jego Jasność toleruje, a nawet hołubi tego strasznego człowieka. Co więcej, słychać plotki, że mimo iż wcale nie jest stary, wyznaczył już Hugona na swojego następcę. To wydawało się Silwanusowi wręcz niepojęte.

Jego Jasność musiał upaść na głowę albo de Bellis ma na niego porządnego haka, pomyślał. To była już druga w tym dniu brzydka myśl dotycząca Głównego Hierarchy, więc Silwanus bardzo się zawstydził i postanowił zjeść za karę podwójną kolację.

***

– Hugo! – zawołał Herminius ze zdziwieniem. – Co cię do mnie sprowadza? Czy coś się stało?

– Śmiem twierdzić, że tak, Wasza Jasność – rzekł spokojnie zapytany. – Wydaje się, że odkryliśmy zaczątki… schizmy.

Przy ostatnim słowie głos Hugona jakby odrobinę stracił na pewności.

– Schizmy? – powtórzył Revon. – Jakiego rodzaju?

– Nie wiem – odrzekł Dowódca Straży szczerze. – Dotarły do mnie tylko pogłoski.

Herminius spojrzał na niego ze zdumieniem. Po raz pierwszy, odkąd przyjął go do służby, de Bellis nie potrafił odpowiedzieć na proste pytanie. Czy to możliwe, że przyszedł nieproszony do jego gabinetu, przynosząc jedynie pogłoski?

– Dlaczego sądzisz, że sprawa jest niepokojąca?

Na nieprzeniknionej dotąd twarzy Szefa Wywiadu pojawił się cień wahania.

To nieprawdopodobne, że Hugo zdradza swoim zachowaniem tyle emocji! – pomyślał zaskoczony Revon.

– To głównie kwestia intuicji. Boję się, że zaniedbany drobiazg może przerodzić się w coś poważnego.