– Nie… – podstępny cios w prawą nerkę, wymierzony przez stojącego z tyłu lokaja, nie pozwolił Archowi dokończyć zdania. Z głuchym jękiem upadł na miękki dywan. Ból był ostry i przeszywał całe ciało.

– Nie mów do mnie w ten sposób – syknął Colins. Nie ruszył się z fotela, ale jego kark poczerwieniał jak po fizycznym wysiłku.

Arch milczał. Walczył z ogarniającą go niemocą, z trudem chwytał oddech. Wreszcie ból zelżał.

– O co chodzi?! – rzucił w stronę Colinsa nienawistne spojrzenie.

– Powoli… – magnat rozpogadzał się. – Najpierw usiądź w fotelu.

Arch dźwignął ciało. Coś zakłuło w boku, cios lokaja był precyzyjny.

– Twój ojciec – podjął Colins, jakby zapominając o kaprysie obejrzenia kart – wykonywał pewne zadania, dobrze płatne zadania.

– Nic o tym nie wiem…

– Czasami dotyczyło to polityki, dwa czy trzy razy w grę wchodziły zlecenia prywatne. Ostatnia akcja zakończyła się niepowodzeniem, ujęto Berta Beneta i jego syna Archa.

– Ojciec był niewinny, niesłusznie oskarżono nas o to morderstwo.

Colins pokręcił przecząco głową.

– Wyjdź – powiedział do stojącego nieruchomo lokaja. – Sprowadź Enis, chcę aby była tu za kwadrans – odczekał, aż za lokajem zamkną się drzwi, po czym stwierdził: – Tak się składa, że to moje zlecenie wtedy realizowaliście.

Zaskoczony Arch zacisnął silnie usta; wargi, z których odpłynęła krew, pobielały. Przez cały okres pobytu w więzieniu miał nadzieję, że niesłusznie skazano jego ojca. Przed samym sobą ukrywał niektóre fakty, łudził się, że są jedynie zbiegiem okoliczności.

Ale Colins nie kłamał.

Bert Benet był płatnym zabójcą. Stanął przed sądem oskarżony o morderstwo na słynnym handlowcu. Został za to skazany na śmierć. Archowi zarzucono współudział w zbrodni, jednak biorąc pod uwagę jego młody wiek, sąd wydał łagodny wyrok – cztery lata odosobnienia.

Te cztery lata były pomyłką, lecz wiedział o tym tylko Arch. Co za piekielny zbieg okoliczności, że właśnie Colins wynajmował Berta Beneta?! Naraz Arch zrozumiał, że nie ma tu żadnych zbiegów okoliczności, są tylko powody, dla których Colins wybrał go do realizacji swego tajemniczego planu.

– Czego pan ode mnie oczekuje? – zapytał, ostro akcentując niemal każdą sylabę.

– Słyszałeś o Saimonie Thalisie?

Arch skinął głową, znał to nazwisko. W więzieniu Często spędzał wolny czas na oglądaniu telewizji – przed rokiem bardzo dużo mówiło się o eks-pułkowniku Thalisie.

Saimon Thalis – były żołnierz Ziemskich Sił Zbrojnych, jak podawały środki masowego przekazu – kiepski żołnierz. Uciekinier, określany przez środki informacji dezerterem.

Pirat i podobno degenerat. Jeden z głównych organizatorów nieudanego wojskowego przewrotu w roku 2136. Fiasko puczu pociągnęło za sobą tysiące aresztowań i wyroków śmierci. Ale jednemu z przywódców udało się zbiec; był nim właśnie Saimon Thalis, dowodzący wojskowym kosmodromem na Tytanie. Gdy stało się jasne, że próba zamachu stanu nie powiedzie się, pułkownik wraz z dużą grupą oddanych mu żołnierzy opanował wszystkie znajdujące się na Tytanie statki i całą eskadrą opuścił Układ Słoneczny. Był to wyczyn niespotykany w dziejach ludzkości, tylko skończony łotr, lub człowiek o olbrzymiej odwadze i autorytecie mógł ważyć się na coś takiego.

Saimon Thalis został uznany za skończonego łotra.

– Proponuję ci dwieście tysięcy slejów za usunięcie go z tego świata – powiedział Colins.

„Ten świat” przez krótką chwilę wywinął kozła przed oczami Archa. Sprawa była jasna, nawet nie pytał co będzie, jeżeli nie zgodzi się na tak postawioną propozycję.

– Thalis? Dlaczego?

– Dla ciebie to nieistotne, przynajmniej na razie – wyraz nienawiści marszczący twarz Colinsa świadczył, że jest to dla niego temat niezwykle drażliwy.

– Jestem przekonany, że przy takich pieniądzach bez trudu znalazłby pan kogoś bardziej odpowiedniego niż ja – wybuchnął Arch. – Nie mam żadnego doświadczenia, nie potrafię.

– Jesteś najbardziej odpowiedni na świecie – Colins mówił bardzo spokojnie, niemal flegmatycznie. – Diabelskie karty Beneta potrafią przewidzieć niektóre wydarzenia przyszłości, twoja w tym głowa, byś je odpowiednio wykorzystał. Znałem Beneta i wiem jaka moc tkwi w jego kartach.

– Nie pomogły mu one uniknąć śmierci na krześle elektrycznym.

– To nic nie znaczy, wręcz przeciwnie. Nie zapominaj, że twój ojciec musiał umrzeć 25 czerwca, przecież tak powiedziała kabała… Ale jest jeszcze jedna sprawa: Bert zwierzył się kiedyś w towarzystwie, że jego wnuk będzie wielkim człowiekiem, wyczytał to podobno w kartach. Stąd moja pewność, że wykonasz zadanie bez niespodzianek.

– …?

– Jego wnuk, czyli twój syn, Arch. Czy nie oznacza to, że będziesz żył przynajmniej tak długo, dopóki nie spotkasz kobiety, która mogłaby dać ci dziecko? A mój plan przewiduje uniemożliwienie ci intymnych kontaktów z kobietami, dopóki Thalis nie umrze – Colins zaśmiał się, a Arch wyczuł w tym śmiechu złośliwość; jak trafne jest to przeczucie, miał się już niedługo przekonać.

– Nie oznacza to wcale, że będę cię więził i czekał nie wiadomo jak długo, aż Thalisa trafi szlag. Rewolwerem będziesz ty – to postanowione.

– Jednak…

– Nie Arch. Za kilka dni poznasz cały plan i sam wtedy przyznasz, że nie masz wyjścia. A raczej, że masz tylko jedno – robić to co ja zechcę.

Arch obserwował pływającego w basenie żółwia. Olbrzymi gad kilkoma ruchami odnóży przenosił się z jednego końca zbiornika na drugi; akwarium mogło się może wydawać wielką przestrzenią dla kilkucentymetrowych rybek, ale dla niego było więzieniem, klatką ograniczającą swobodę. Gdyby w basenie był krwiożerczy krokodyl, Archowi prawdopodobnie nie przyszłoby do głowy porównywać go z więźniem, ale żółw – którego natura obdarzyła łagodnym wyglądem – przywodził właśnie taką myśl. Wszak on sam był kiedyś skazańcem. Dzisiaj nie wiedział już w co ma wierzyć i nieświadomie zaczynał odkrywać pewną prawdę: własne światy muszą się kiedyś zawalić, choćby były pieczołowicie budowane przez wiele lat. Rzeczywistość tworzona jest przez fakty mające liczne interpretacje, lecz tylko jedną prawdziwą – czasami prostą, a czasami nie.

Teraz, będąc pozornie w świecie wolnym, bez murów i strażników, Arch – zupełnie niezależnie od własnej woli, od własnych interpretacji prawdy – został spętany nowymi więzami. Mógł przekonać się jak mało znaczy teraźniejszość. To wydarzenia przeszłości limitowały jego dalsze losy, a wszelkie decyzje jakie mógł podjąć miały tylko jeden wyraz: robić to co zechce Colins. Przyszłość, w ogólnych zarysach, wydawała się być już ukształtowana, zgodnie z metafizycznym pojęciem słowa „Przeznaczenie”.

To samo Przeznaczenie, które układało karty kabały w kombinacje umożliwiające odczytanie wróżby.

„Tak!” – zadecydował Arch. – „Należy poddać się biegowi wydarzeń. Ostatecznie wcale nie jest powiedziane, że Przeznaczenie zaakceptowało pański plan, panie Colins!”

– Wstępnie akceptuję pańską propozycję – powiedział głośno. – Ale o ile mi wiadomo, Thalis jest ścigany przez dywizjon specjalny, jeżeli zostanie ujęty, dostanie karę śmierci bez mojego udziału…

– Ścigają go już od roku i nie posunęli się nawet o krok – odparł energicznie Colins. – Powiem ci coś, co rząd utrzymuje w tajemnicy: przed dwoma miesiącami jedna z jednostek bojowych dywizjonu zbombardowała księżyc pewnej planety gwiazdy Hores. Zlokalizowano tam nieznaną bazę, która mogła należeć do Thalisa. Po akcji przeszukano ruiny i znaleziono schron. Wyłuskano z niego blisko dwa tysiące ludzi, wśród których znajdował się pułkownik Thalis.

– Niemożliwe!

– Tak było. Więźniów załadowano do transportowca i pod osłoną trzech myśliwców wysłano na Ziemię, gdzie miał odbyć się sąd. Konwój ten nigdy nie dotarł do celu, wszelki ślad po nim zaginął.

Arch z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Dlaczego rząd utrzymuje to w tajemnicy?

– Konwój nie dotarł do celu, ponieważ został zaatakowany przez nieznane jednostki. Myśliwce rozbiło, a transportowiec uprowadzono.