– … Chciałeś mnie sprzedać!

Kalc poruszył niemo wargami. Jego oczy wyrażały tylko jedno uczucie: strach.

– … Nie mówię ci żegnaj, kto zabija przyjaciół, niewart jest życia – twarz Thalisa pokryła maska oficerskiego wyszkolenia. Bezwzględna maska. Tę bezwzględność miał również w sercu. Kolejno przyciskał klawisze, wyłączając sekcje maszyny reanimacyjnej.

Gdy powrócił do sterowni, włączył radio i powiedział:

– Mówi pułkownik Thalis. Poddaję się.

* * *

Siedzieli we trójkę i rozmawiali, lecz nie była to rozmowa równorzędnych partnerów. Thalis był pokonanym, a Sylwia Tresor i jej adiutant Nancy Horn – zwycięzcami.

– Pokonały cię pieniądze – powiedziała kapitan Tresor. – Sumy tak wielkie jak Wszechświat. Facet, który wpłacił je na konto Ziemskich Sił Zbrojnych, musiał być chyba samym diabłem.

– I nikt nie zna jego nazwiska? – tego Thalis nie mógł pojąć.

– Nikt. Pieniądze nadeszły dwustu trzydziestoma przekazami nadanymi z tyluż miejsc. Warunek był jeden: korzystać z nich mógł wyłącznie kapitan niszczyciela „Eliza”, czyli ja – Tresor uśmiechnęła się – przeznaczając, oczywiście, całość na cele walki z piractwem. Zrobił się wokół tego wielki szum. Przesłuchiwano mnie wielokrotnie, nawet pod hipnozą, ale ja naprawdę nie miałam, i nie mam dotąd pojęcia, dlaczego ten ktoś wybrał właśnie mnie.

– Najtężsi spece głowili się nad tą zagadką – wtrąciła Nancy Horn – i wymyślono tylko jedno: ktoś chce, aby ujęło pułkownika Thalisa, ktoś bardzo dobrze zorientowany, kto wie, że niszczyciel „Eliza” jest w dywizjonie specjalnym.

Thalis spoglądał na obie kobiety. Dziwnie kontrastowały ze sobą; Sylwia Tresor była już po pięćdziesiątce, jej wyschnięta twarz wyrażała poczucie dobrze spełnionego obowiązku, natomiast jej adiutantka, zadziwiająco młoda, ładna dziewczyna, wydawała się czymś rozproszona.

– Nie sądzę aby wielu ludzi było tak bogatych – powiedział Thalis nie spuszczając z Nancy oczu. – Ci wasi spece…

– Ludzie bogaci są wpływowi. To reguła – przerwała mu dziewczyna. – Dlatego szybko umorzono dochodzenie, a pieniądze postanowiono wykorzystać zgodnie z życzeniem nadawcy.

Podtekst tego zdania był oczywisty.

… Nagle rozległ się głośny huk; międzygwiezdny kolos – tysiące ton stali i ceramitu – zadrżał jak otrząsające się po kąpieli zwierzę. Ryknął przeraźliwy sygnał alarmu.

– Gródź! – krzyknęła Sylwia Tresor podbiegając do pulpitu rozdzielni. – Zatrzasnęła się gródź! – włączała przyciski uruchamiające kamery podglądu poszczególnych sekcji, ale ekran monitora pozostawał niemy. W końcu zabłysnął; jedna z kamer działała. Ujrzeli dziewczynę, stojącą przed jednolitą szarą ścianą.

Arch Benet, a raczej Nancy Horn, wiedziała, że tą dziewczyną jest Enis, przyjaciółka Colinsa, pełniąca na „Elizie” obowiązki szeregowego żołnierza.

– Co jest?! – Thalis zerwał się z fotela. Nancy odskoczyła pod drzwi i chwyciła za broń.

– Nie ruszaj się! – wymierzyła w pułkownika laserownik.

– Zostaw, Nancy – rozkazała Tresor. – Teraz nie jest groźny. Zatrzasnęły się grodzie, jesteśmy odcięci od reszty statku, my troje i ta mała z korytarza. Coś się musiało stać!

– Niczego pani nie rozumie, kapitanie – powiedziała Nancy Horn.

– To ja zatrzasnęłam grodzie – do kabiny weszła Enis. W rękach trzymała wojskowy miotacz. – Wszyscy kłaść się na podłogę!

Oczy Sylwii Tresor wyrażały bezgraniczne zdumienie, gdy zorientowała się, że rozkaz nie dotyczył jej adiułantki. Leżała na podłodze, tuż przy Thalisie, a Enis i Nancy – obie uzbrojone – słały obok drzwi i wymieniały porozumiewawcze spojrzenia.

Enis podeszła do Thalisa, stanęła tak blisko, że jej skórzane buty dotykały niemal jego twarzy. Pułkownik uniósł głowę; poczuł biegnący przez plecy dreszcz, gdy zobaczył nad sobą lufę miotacza. Odruchowo spojrzał na Nancy. Ich spojrzenia spotkały się, przez chwilę wydawać się mogło, że w oczach dziewczyny błysnęła iskra zrozumienia, lecz Horn szybko odwróciła głowę.

– Przynoszę ci wiadomość od von Rotterna – powiedziała Enis pochylając się i zbliżając miotacz do skroni pułkownika.

– Kto to jest? – wykrztusił Thalis. Przez chwilę miał nadzieję, że ta akcja ma na celu jego uwolnienie, ale zachowanie Enis pozbawiło go złudzeń.

– Von Rottern! – krzyknęła kapitan Tresor.- Jego córka zginęła kilka miesięcy temu podczas potyczki w Układzie Hores.

Thalis poderwał się, ale widok miotacza ponownie przygwoździł go do ziemi.

– Nie znam von Rotterna!

– Ale on zna ciebie. Przysyła nas, byś zapłacił za śmierć jego córki!

– Was?

– Mnie i Nancy…

– Nancy! – w głosie Tresor brzmiała rozpacz. Leżąc na wznak, czerwona z gniewu, wyglądała bardzo staro.

Nancy Horn uniosła hardo głowę. Ścisnęła mocniej rękojeść laserownika.

– Jaką karę wymyślił dla mnie von Rottern? – zapytał Thalis.

– Najprostszą na świecie. Śmierć za śmierć.

Zapadła cisza. Przerwała ją Sylwia Tresor:

– Pułkownik jest oficerem. Trzeba odwieźć go na Ziemię. Sąd wyda wyrok, zgodnie z prawem…

Szyderczy śmiech Enis zabrzmiał niemal jak wystrzał.

– Teraz prawem jest wola von Rotterna.

– Nie znałem jego córki. Podczas walki wiele… – nagle Thalis zamilkł; nie chciał wypowiadać słów, które mogłyby brzmieć jak błaganie.

– A co ze mną i załogą? – zapytała kapitan Tresor.

– Nic.

– …?

– Po prostu nic. Oczekuję na przybycie patrolowca, którego załoga całkowicie oddana jest von Rotternowi. Razem z Nancy wsiądziemy na jego pokład i odlecimy. Wcześniej rozhermetyzujemy odcięty awaryjnymi grodziami człon dowodzenia. Wasze ciała, twoje i Thalisa – rozerwie próżnia.

– Nancy! – padł okrzyk ostatniej nadziei. Nancy Horn milczała.

– Nie możemy- sobie pozwolić na świadków – dokończyła Enis. – Von Rottern nigdy by nam tego nie wybaczył.

* * *

Gdzieś w kosmosie, z dala od materii skupionej w postaci gwiazd i planet, mknie siłą bezwładu niszczyciel „Eliza”.

Rotacyjny ruch statku wywołuje złudzenie osłabionej grawitacji, lecz załoga wie, że silniki nie pracują; nie mogą pracować, gdyż człon dowodzenia jest sztucznie odcięty grodzią awaryjną. Za dwieście czterdzieści godzin – jeżeli grodź nie otworzy się – komputer maszynowni uruchomi automatyczne zasilanie i skieruje „Elizę” w te współrzędne nadprzestrzeni, które statek ostatnio opuścił. Będzie oznaczało to powrót awaryjny.

Komputer maszynowni mógłby zadziałać wcześniej, włączony odpowiednim, tajnym symbolem programu, znanym przez kapitana,,Elizy” i jej adiutanta, ale obie kobiety znajdują się w odciętym członie dowodzenia.

Człon dowodzenia…

Dwie rozciągnięte na podłodze ludzkie postacie to kapitan Sylwia Tresor i pułkownik Saimon Thalis. Dziewczyna figurująca w kartotekach jako Enis Colins słoi nad nimi w rozkroku potrząsając miotaczem. Oparta o drzwi kabiny adiutant Nancy Horn, ze śmiertelnie poważną miną wpatruje się w swój własny, kieszonkowy laserownik.

Ale najważniejszy jest tutaj von Rottern, to on stworzył plan… Jest najważniejszy, lecz nieobecny.

I nagle:

– Enis! – krzyczy Nancy Horn.

Enis odwraca się i wtedy paraliż chwyta jej system nerwowy szybciej, aniżeli bodziec zrozumienia zdążył zrodzić się w mózgu.

– Enis! – krzyczy po raz drugi Nancy Horn. Opuszcza laserownik, z którego przed chwilą strzelała.

Enis leży nieruchomo na podłodze. Nancy doskakuje do niej i podnosi upuszczony miotacz.

– Brawo Nancy – mówi Sylwia Tresor. Podnosi się z podłogi. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

– Nie ruszać się! – Nancy znowu krzyczy, jak gdyby nie umiała już mówić normalnie.

Kapitan Tresor ponownie pada na posadzkę. Nie rozumie niczego. Jeszcze nie rozumie.

– Jest pan wolny, pułkowniku – Nancy wciąż jest poważna.