Arch zrozumiał. Oznaczało to, że Thalisa odbiło, a zatem ma więcej baz niż jedną, w każdej wielu ludzi i sprzęt umożliwiający przeprowadzenie bojowych akcji ofensywnych. Ile może być takich baz? Dwie, trzy, a może dziesięć?! Ilu ludzi, jeżeli w jednej bazie pojmano dwa tysiące, a prawdopodobnie byli to tylko nieliczni, którzy przeżyli bombardowanie. Skoro łąk, to z czego żyją, skąd mają paliwo, materiały…?

Nagle Archowi przyszła do głowy niewiarygodna myśl:

„Saimon Thalis kontroluje pewien obszar Galaktyki.”

Absurdalność tej myśli przypomniała o potędze Ziemskich Sił Zbrojnych, która była zbyt wielka, aby można było mówić o istnieniu na kontrolowanym obszarze Galaktyki innej działalności niż marginesowe piractwo.

Lecz pozostawał jeszcze obszar niekontrolowany, tak olbrzymi, iż nawet kilka systemów gwiezdnych było igłą w stogu siana.

– Chcę mieć pewność – mówił Colins – że podobna sytuacja nie powtórzy się. Thalis musi zginąć natychmiast, jak tylko zostanie ujęły, bez oczekiwania na sąd.

„Dlaczego?” – chciał zapytać Arch, lecz powstrzymał się przypomniawszy sobie, że wcześniej próbował już zadać podobne pytanie. Pobudki, którymi kierował się Colins, były równie tajemnicze, co pełne okrucieństwa…

Nieoczekiwanie wzrok Colinsa powędrował ku drzwiom. Arch podążył za tym odruchem i poczuł, że jego ciało nagle sztywnieje od przeszywającego je dreszczu. W progu słała kobieta. Była młoda, bardzo ładna i zgrabna, ale te zalety jej urody dostrzegł dopiero później. W tej chwili sparaliżował go fakt, że dziewczyna była zupełnie naga. Jej opalone ciało i gracja ruchów spowodowały, że Arch utracił poczucie rzeczywistości; stał się malcem zafascynowanym ogromnym tortem, ujrzanym przed własnym łóżkiem zaraz po przebudzeniu.

Miał dwadzieścia lat, lecz jeśli chodzi o seks, wciąż jeszcze pozostawał małym chłopcem. Więzienie odebrało mu możliwość poznania spraw, które dla większości młodzieńców w jego wieku nie były żadną nowością.

– Podejdź Enis – Colins wyciągnął rękę. Dziewczyna zakołysała biodrami i, nie wykazując najmniejszego skrępowania swoją nagością, podeszła do fotela, na którym spoczywał magnat.

Skamieniały Arch obserwował ją w milczeniu, uderzony realnością egzotyki oglądanej dotąd jedynie na telewizyjnym ekranie. Gdy Enis siadała na kolanach Colinsa, miał ochotę zerwać się z miejsca i zapobiec tej profanacji, ale nie mógł dźwignąć ciała, jakby przykutego do fotela.

Nagle – w jednej chwili – oprzytomniał. Sprawił to radosny śmiech Enis łaskotanej przez obejmującego ją Colinsa. Radosny śmiech! Młoda dziewczyna i starzejący się mężczyzna – gdzie tu jest miejsce na radosny śmiech?!

Arch poczuł nienawiść do Colinsa, do jego pieniędzy, do władzy jaką daje mu posiadany majątek. Nie przyszło mu tylko do głowy, że przyczyną tej nienawiści może być zazdrość.

– Poznaj pana Archa Beneta, Enis – powiedział Colins.

Arch ponownie zesztywniał, gdy skośne oczy dziewczyny skierowały się w jego stronę. Skinął głową i poruszył bezdźwięcznie wargami.

– Za kilka dni będziesz się nim opiekowała… – Colins przerwał zaczęte zdanie, nachylił się do ucha Enis i coś jej szepnął. Na twarzy dziewczyny pojawiło się rozbawienie.

– … Nigdy jeszcze nie miał kobiety – dokończył głośno. Enis odchyliła głowę, rozrzucając w nieładzie swoje długie włosy i zaniosła się perlistym śmiechem.

Na twarzy Archa pojawił się jaskrawy rumieniec zawstydzenia.

* * *

Budził się powoli. Na kilka sekund odzyskiwał świadomość, by za chwilę ją utracić, potem znowu powracał i znowu wpadał w przepaść, i tak bez końca, niezliczoną ilość razy. Była to udręka, gdyż siłą woli chciał się wreszcie ocknąć, lecz niemoc zachłannie trzymała organizm w swojej despotycznej władzy. Wreszcie poddał się i zasnął. Tym razem spał krótko, a gdy się przebudził, zdołał utrzymać nad sobą kontrolę na tyle długo, aby ocknąć się na dobre.

Było zupełnie ciemno, tak ciemno, że gdyby nie seledynowe punkciki błyszczące nieopodal łóżka, Arch pomyślałby, że oślepł. Jego słuch rejestrował jednostajne, ciche uderzenia wydawane przez mechanizm sekundowej wskazówki kwarcowego zegara; seledynowe refleksy pochodziły od fluorescencji zegarowej tarczy. Ten zegar pozwolił Archowi zorientować się, że przebywa w swoim własnym pokoju; to znaczy w pokoju, który przydzielił mu Colins.

Nagle poczuł niepokój; niesprecyzowane bliżej uczucie, iż wydarzyło się coś ważnego. Próbował wstać i ze zdumieniem stwierdził, że nie może tego uczynić. Ręce i nogi miał przywiązane do krawędzi łóżka, a przez pierś i podudzia przepięte pasy. Szarpnął się, lecz jedynym co przez to osiągnął był ból. Nic nie rozumiał.

Niepokój nie ustawał i nie fakt uwięzienia przy łóżku był jego przyczyną. Arch niejasno kojarzył sobie jakieś niesamowite przeżycie, ale co to było – tego nie mógł sobie przypomnieć. Tylko gdzieś w zakamarku jego mózgu tkwiła informacja, że coś się wydarzyło. Co?! Natłok myśli spowodował, że zaczynał tracić wątek… Otrząsnął się z tego i skupił na wspomnieniach. Leżał, wlepiając w ciemność szeroko otwarte oczy, i jeszcze raz przeżywał wydarzenia ostatnich dni. Od czasu pamiętnej rozmowy prawie nie widywał Colinsa.

Magnat przydzielił mu pokój, którego komfortowe wyposażenie nie odbiegało od wystroju pozostałych pomieszczeń, zapewnił regularne, smaczne posiłki i… to wszystko. Archowi nie wolno było opuszczać budynku, nie miał z kim rozmawiać, sam Colins unikał spotkania z nim, jak gdyby zapomniał w jakim celu go tu sprowadził. W tych dniach jedynie żółw z basenu-akwarium w salonie nie zawodził i zawsze zdawał się być gotowy do zapewnienia mu towarzystwa. Rzecz jasna, było to towarzystwo iluzoryczne, biedny gad uciekłby gdziekolwiek, gdyby tylko otworzyła się przed nim taka możliwość.

– Zupełnie tak samo jak ja – stwierdził Arch.

– Na co czekamy? – zapytał Colinsa przy najbliższej okazji; dosyć miał tej niepewności dalszego losu, wolał zacząć działać, aby wreszcie coś zaczęło zależeć od niego.

– Na pewien korzystny układ – odparł magnat niczego tym nie wyjaśniając. – Musimy działać w sposób zapewniający ci dotarcie do Thalisa.

– To nierealne – zawołał Arch.

– Mylisz się. Nie znasz jeszcze moich możliwości.

Usiedli na brzegu basenu. Colins zamącił ręką wodę i zaciekawiony żółw podpłynął do nich, wyciągając do przodu pomarszczoną szyję.

– Mam zamiar uczynić cię członkiem załogi statku wchodzącego w skład dywizjonu ścigającego Thalisa – oznajmił Colins.

– Ja przecież nie mam pojęcia o służbie w Siłach Zbrojnych – zdumiał się Arch.

– Nauczysz się. Zresztą, będziesz na statku, na którym kwalifikacje nie są takie ważne.

– Co to za statek?

Colins wstał.

– Teraz nie mogę ci powiedzieć, po prostu nie mogę, mogłoby to zagrozić powodzeniu planu. Ale za kilka dni będziesz wiedział wszystko. Obiecuję… Czy ułożyłeś już kabałę? – nagle zmienił ton, posiadał umiejętność zadawania pytań w sposób brzmiący jak rozkaz.

– Owszem.

– I co?

– Nieźle – odrzekł wymijająco Arch. – Ale kabała nigdy nie jest pewnikiem, określa jedynie prawdopodobieństwo.

– Prawdopodobieństwo jest po mojej stronie?

– Tak – potwierdził Arch.

Było to kłamstwo. Ułożył kabałę, a jeden z jej tematów nosił tytuł:,,Czy zostanę zabójcą?” Wynik tej części kabały okazał się dokładnym patem, remisem, który we wróżbach wychodził niezwykle rzadko. Bert Benet opowiadał kiedyś, że w jego życiu karciany pat zdarzył się tylko dwa razy. O ile Arch dobrze pamiętał, w praktyce oba pały okazały się twierdzące, ale chyba nie miało to większego znaczenia – znał wiele kabał, które świadczyły wręcz fałszywie o przyszłości. Przypuszczalnie sprawdzalność wyroków kabały zależała od wartości liczbowej prawdopodobieństwa, której karty nie potrafiły pokazać. Wszystko kręciło się wokół ułamka 0,5 nazywanego patem.