Изменить стиль страницы

Służka kniazia płakała. Łzy zdawały się rzeźbić koleiny w złotej masce.

– Teraz dla was zaśpiewam, kniaziu. – Ręka Szarki drżała, kiedy odgarnęła włosy z twarzy. – Jeśli pozwolicie.

Pierwsze dźwięki harfy były słabe jak szmer deszczu. Wiedźmie przypomniała się delikatna wodna mgiełka, spowijająca brzeg, gdy z jesiennym wichrem przybijali do zwajeckiej wyspy. Wydrzyki nawoływały się ostrymi krzykami ponad kręgiem nadmorskich głazów. Padał deszcz. Okręt sunął gładko pomiędzy skałkami, popychany ramionami wioślarzy, aż wpłynął do zatoki. Gdy wyłonił się potężny, krępy zarys dworca, Suchywilk przygarnął nagle rudowłosą i przytulił ją mocno, choć dziewczyna zesztywniała w jego uścisku.

Szarka mocniej szarpnęła struny harfy. Melodia stawała się pełna śmierci i snów, które przychodzą tuż po zmroku, duszna od torfowego dymu, cierpka smakiem dzikich jabłek wędzonych nad kominem.

Spomiędzy wież przychytrzyńskiego klasztoru rozległ się wściekły krzyk jadziołka. Uderzył w wiedźmę jak sztylet. Pierwszy raz usłyszała w głosie plugastwa prawdziwy strach. Było przerażone. Wiedźma otworzyła się przed nim, pozwoliła wciągnąć w nieludzki, obłędny lęk i wreszcie rozpoznała tę truciznę, niepodobną do żadnej innej.

Śnieg i wicher wymiotły popiół, wilki obrały ich ciała z mięsa, lecz potrzaskane szkielety wciąż broniły przystępu do źródła Ilu Śnieg chrzęścił głucho, kiedy wysłannicy najwyższej treglańskiej kapłanki trwożliwie stąpali pomiędzy szpalerem potężnych żeber, aż do wąskiej strużki, co na osmalonych skałach była biała jak mleko. Przyobiecano im złoto, wiele, wiele złota za każdą kroplę wody, ale na brzegu źródła Ilv obietnice wydawały się dziwnie odległe. Jednak pochylali się kolejno, napełniali bukłaki i manierki, usiłując myśleć o bogactwie, o złotych monetach, które z metalicznym szczękiem opadają do sakiewki. Aż pojedyncza mleczna kropla opadła na rękę świątynnego sługi, tuż nad krawędzią rękawicy z łosiowej skóry.

Śpiew urwał się nagle, choć dźwięk harfy zdawał się wciąż wibrować w powietrzu niczym odległe echo deszczu. Wiedźma ocknęła się, czując na języku słony smak krwi z przegryzionej wargi. Wielki blady księżyc wisiał tuż nad połamanymi kolumnami, a twarz Szarki była srebrna od miesięcznego światła. Biesiadnicy wpatrywali się w Iskrę w nabożnym zdumieniu. Wojowie zamarli po obu stronach stołów, jakby pieśń obróciła ich w kamień.

Ale naprawdę było to tylko pożegnanie, pomyślała wiedźma. Nic więcej. Nawet nie przymus, bo Szarka dobrze wiedziała, co przyjmuje wraz z kielichem. Po prostu wybór. I pomyłka.

Jadziołek krzyknął ochryple znad otwartego morza.

Iskra niezdarnie podniosła się pod uważnym spojrzeniem żalnickiego księcia. Potknęła się o rąbek własnej sukni. Wiedźma widziała ból w jej niewidzących, rozwartych oczach.

Kapłanka wydała cichy, zduszony dźwięk. Chyba szloch.

Nikt ku niej nie patrzył.

– Ona nie umrze. – Wiedźma lekko dotknęła ramienia sinoborskiej niewiasty. – Nie umrze dla obietnicy złożonej córce skalmierskiego doży. Omyliłyście się, kapłanko.

Wark poderwał się ze swojego stołka, aby podtrzymać Iskrę. Suchywilk odepchnął go potężnie.

Szarka chyba tego nawet nie dostrzegła.

– Jestem zmęczona. – Rudowłosa skłoniła głowę przed sinoborskim kniaziem, lecz słowa były tak ciche, że ledwie dawały się wyczytać z ruchu jej ust. – Wybaczcie.

W wyciągniętych ramionach wciąż trzymała żmijową harfę, znak Org Ondrelssena od Lodu. Powoli, jak gdyby poruszała się po omacku, obróciła się ku kapłance.

– Sądziłam, że przypłynęłam na Przychytrze, aby przekonać się, co jest prawdą – powiedziała, nie dbając zupełnie o wojowników, którzy przysłuchiwali się jej ze zdumieniem w twarzach. – Aby się przekonać, czy jestem prawdziwa. I czym jestem naprawdę. Ale pomyliłam się, czyż nie? Bo nie ma dowodu prawdy i nigdy nie będzie. Są tylko kolejne sny, które opadają z nas jak płatki róży. A ten już dobiega końca. I być może przybyłam tu jedynie po to, aby przekazać ci podarunek. Harfę wykutą w ogniach Kii Krindara.

Ponad stołami przebiegł cichy szmer. Suchywilk poruszył się niespokojnie, ale córka powstrzymała go krótkim gestem.

– Przyjmij ją z mojej własnej woli – dodała cicho. Jej oczy wydawały się zupełnie białe. – Jako dar. Bo nie zdołałabyś mi jej odebrać. Nie sądzę, aby wystarczyła cała woda ze źródła Ilv. A teraz chcę spać – dokończyła, odwracając się ku niebieskookiej niewiastce. – Pomóż mi ułożyć się do snu.

Wiedźma powoli podeszła do niej, ujęła pod łokieć. Zupełnie jakby prowadziła ślepca.

Szarka zachwiała się i wsparła na niej całym ciężarem. Kiedy szły przez dziedziniec, ruchy Iskry były niezdarne i pozbawione wdzięku.

Ale przewróciła się dopiero za kręgiem pochodni, za pękniętym łukiem bramy kaplicy Kii Krindara.

* * *

Iskra wypiła pierwszy łyk zatrutego wina i Mroczek poczuł, jakby w żyły wlano mu płynny ogień. Spełnienie było tak głębokie, że się zachłysnął. Był w niej. Smakował ją powoli, jak skalmierskie wino. Nie było już żadnych osłon ni barier. Ani jadziołek, ani żmijowa harfa nie stały między nimi. Nawet czas i przestrzeń nie miały znaczenia.

Czuł ją na wargach, na opuszkach palców. Wciągnął w nozdrza delikatną woń jaśminu. Wiedźmę również zamierzał zatrzymać dla siebie, choć przy Iskrze była jak garść popiołu przy ognistej pochodni.

Poruszył się w niej ostrożnie. Wiedział, jak jest krucha, i nie mógł sobie na razie pozwolić na więcej. Jego pan był łaskawy i kapłani czasami przyprowadzali mu kobiety. Nie trwały jednak długo w ciemnym wnętrzu góry. Okazywały się zbyt słabe, aby znieść napór skały.

A Iskra zdołała go zaskoczyć. Nie, nie szarpała się z nim – na to był przygotowany. Po prostu zanurzyła się w truciznę jak w największą głębię morza. Zbyt gwałtownie. Krew rzuciła się Mroczkowi do ust, ból sprawił, że popłynęła z nosa wilgotną, gorącą strużką. Ale rozkoszował się każdą kroplą udręki. Ostatecznie to cierpienie miało przygnać do niego Iskrę. Później, kiedy już znuży się walką.

Na razie pozwolił, aby osunęła się w sen, i cicho zanucił jej kołysankę. Teraz śniła tylko dla niego.

* * *

Kiedy Szarka upadła, Suchywilk runął ku niej z rykiem, przewracając stół i roztrącając współbiesiadników. Jednak Wark nie spojrzał ku niemu. Z niedowierzaniem wpatrywał się w kapłankę.

– Coś ty zrobiła? – wyszeptał ze zgrozą. – Coś ty jej zrobiła?

Irys przyciągnęła do piersi żmijową harfę. Instrument lśnił jak bursztyn, ciężki i chłodny pod jej palcami, a powietrze wokół wciąż zdawało się wibrować i drżeć echem pieśni.

Najgorsze, że przyszło jej to tak boleśnie bez trudu. Sok ze źródła Ilv bez śladu rozpłynął się w ciężkim skalmierskim winie, a kiedy Iskra wyciągnęła dłoń po kielich, jej oczy były zielone, zielone jak świeże wiosenne liście, i spokojne. Nazbyt spokojne. A potem zaczęła śpiewać. W pieśni szumiał, wirował mleczny jad, aż wreszcie nie było nic prócz smutku i śmierci.

– Przyjęłam dar – odparła w końcu.

W jakiś niepojęty, przewrotny sposób była to prawda. Iskra wiedziała o truciźnie. Od początku wiedziała o wszystkim.

– Zabiłaś ją! – wykrzyknął Wark.

Poderwał się z ławy. Pochwycił rękojeść miecza, który pachołek trzymał za nim podczas całej uczty na znak kniaziowskiej władzy, i płynnym ruchem uniósł ostrze.

Irys zobaczyła tylko rozmazaną srebrną smugę. Potem miecz opadł na jej szyję.

Głowa kapłanki wyprysła w bok, opadła na ziemię i potoczyła się pomiędzy białymi kamykami. Ale kiedy ciało upadło na ziemię, jej ręce wciąż kurczowo ściskały żmijową harfę.

– Zabierzcie stąd to ścierwo – rzucił chrapliwie Wark. – I ciśnijcie je w morze. Jak najdalej.

Ponad potrzaskanymi wieżami klasztoru rozległ się pierwszy poszum wichury.