Изменить стиль страницы

Katarzyna Grochola

Ja wam pokażę!

Ja wam pokażę! pic_1.jpg

Zespół napięcia

Siedzę w kuchni i gapię się smętnie w okno. Ilekroć siedzę w kuchni i się gapię, od razu mnie nachodzą jakieś niespokojne myśli. Co będzie ze wszechświatem, skoro się tak ociepla i ociepla w jednej gazecie, a znowu w innej oziębia i oziębia? W tej drugiej gazecie przypomnieli, że co dziesięć tysięcy lat jest epoka lodowcowa i właśnie te dziesięć tysięcy lat mija, nie wiem, czy dokładnie obliczyli, w tym czy w przyszłym roku. Świat jest doprawdy straszny, jak człowiek zajrzy do prasy. Epoka lodowcowa! Oby po maturze Tosi!

Zaraz wszedł do kuchni i skoczył na blat prowokująco. A co mi tam, niech sobie chodzi po blacie, skoro świat i tak zaraz przestanie istnieć. I na dodatek ten Mars zbliża się do nas na bardzo niebezpieczną odległość. Czy to nie idiotyczne, że używa się słowa odległość, jeśli coś się zbliża? Powinno się mówić bliskość. Jakby nie dość tego, to na Wenus może być życie, okazuje się, mimo że tam jest pięćset stopni Celsjusza. Ciekawe, jak zmierzyli, skoro nie byli. I czy przypadkiem termometry nie palą się w takiej temperaturze? Ale na Wenus jakieś żyjątka asymilują siarkę i z tego żyją.

Zupełnie jak Eksio, siarka to jego ulubione środowisko. Jak nie zrobi awantury, to jest chory. Tosia wróciła od niego po spędzonej tam sobocie i niedzieli. Mówi, że tatuś ma andropauzę, bo cały czas się piekli, jakby mu się coś w życiu psuło, a Joli nie ma, bo się zapisała na jakieś studia podyplomowe i w soboty i niedziele nie bywa w domu. I że tatuś musi opiekować się małym, i jest zdenerwowany, nie wiadomo dlaczego. Joli się wcale nie dziwię. Jak bym była mądrzejsza, to też bym się zapisywała na jakiekolwiek kursy, byleby mieć od niego chwilę spokoju. Choćby dziś! Gdybym z nim była. Ale szczęśliwie nie jestem i nie muszę się zapisywać na żadne podyplomowe. I w ogóle co się ze mną dzieje? Czyja zwariowałam?

– Złaź w tej chwili! – krzyknęłam na Bogu ducha winnego Zaraza.

Dlaczego u Uli koty nie wchodzą na blaty? A jej pies to nawet do tej części pokoju, w której jest wykładzina, nie wchodzi? Jak to możliwe, że u mnie Borys w łóżku, kiedy tylko zostawię otwarte drzwi, a koty wszędzie? Nikt się ze mną nie liczy.

Zaraz zeskoczył z blatu i spojrzał na mnie z wyrzutem. Odsunęłam gazety, które miały podnieść IQ, a odmóżdżyły mnie prawie zupełnie, i otworzyłam puszkę. Z kredensu zeskoczył Potem.

Moje kochane koteczki – rozczuliłam się, kiedy spojrzałam na dwie kuleczki, jedną srebrną a drugą czarną, schylone nad miseczką. – Moje kociaczki…

Jesteś w regresie? – Niebieski stanął w drzwiach kuchni, nawet nie słyszałam, że przyjechał. Borys nie szczekał, a przecież szczeka zawsze na domowników.

– Życie jest straszne – podstawiłam policzek.

Życie jest piękne, mężczyźni przystojni, a straty być muszą – uśmiechnął się i wstawił cztery puszki piwa do lodówki, a wyjął jedną, która tam była od jakiegoś czasu. Niedługiego, jak sądzę.

Tak się zaczyna alkoholizm – spojrzałam na niego wymownie.

A tak się zaczyna paranoja – pogłaskał mnie po ramieniu. – Jestem kompletnie padnięty – powiedział mój ukochany, otworzył zimne piwo, zebrał gazety pod pachę i wyszedł do pokoju.

Koty zeżarły zawartość puszeczki i wskoczyły na parapet. Dlaczego one nie mogą po ludzku wychodzić, tak jak u Uli, siedzieć pod drzwiami balkonowymi i czekać grzecznie, ewentualnie miauknąć od czasu do czasu, tylko skaczą po wszystkich oknach i parapetach, żeby im natychmiast, ale to natychmiast otworzyć, ale już!

Otworzyłam okno, zahaczyłam o doniczkę, z hukiem wpadła do zlewu. Nic nie potłukła, ale Adaśko, który kiedyś, dawno temu, był taki czuły, nawet się nie zainteresował hukiem. Mogłabym sama wpaść do zlewu, potłuc się, zrobić sobie jakąś straszną krzywdę, a i tak by tego nie zauważył.

Właściwie nie chodzi mi o tę cholerną epokę lodowcową, co to ma jutro nastąpić. I nie o Marsa. Skoro przeżyliśmy zaćmienie Słońca, to może i z Marsem jakoś pójdzie. Niepokoi mnie zupełnie co innego. A mianowicie Niebieski. Czy to jest w porządku, że on jedzie do tej niebezpiecznej Ameryki? Że on wyjeżdża sobie jak gdyby nigdy nic, a ja zostaję sama jak palec, z dzieckiem?

Nie zostawia się kobiety z dzieckiem, to jest niemoralne. Jak ja sobie poradzę?

– Dlaczego pies je kocie jedzenie? – Adam przywrócił mnie rzeczywistości.

Borys stał nad pustą miseczką kocią i udawał, że nie wie, o kim mowa. Otóż ja tego nie rozumiem, że pies Uli nawet nie zbliży się do miejsca, gdzie jedzą koty. To miejsce jest w tej samej kuchni, ale po przekątnej. A Borys zawsze wykorzysta sytuację, że koty coś zostawią, i im zeżre. A wiadomo, że kotki są maleńkie i nie jedzą dużo naraz. Może u mnie w kuchni nie ma przekątnej?

A poza tym, co to za pytanie: dlaczego pies je? A dlaczego nie? Jak bym była psem i ktoś by mi postawił coś dobrego, to też bym zjadła. Na przykład tatara z pysznym grzybkiem marynowanym… Albo golonkę… Ale do tego się nie przyznaję, bo golonka nie jest jedzeniem dla szanujących się kobiet.

– Borys! – krzyknęłam na psa, który wpakował się pod słół i tylko mu czarny ogon wystawał. – Adam cię przecież o coś pyta!

Adam spojrzał na mnie z niepokojem, otworzył lodówkę i wyjął drugie piwo. Borys wyczołgał się spod stołu i położył mi łeb na kolanach, a ja go oczywiście przytuliłam.

– Jak będziesz niegrzeczny, zabronimy ci oglądać telewizję – zagroziłam. – I nie bierz przykładu z tatusia, nigdy, ale to nigdy nie pij dwóch piw naraz, od razu po przyjściu z pracy, bez słowa do ukochanej istoty, obiecaj…

Borys machnął bez przekonania ogonem i zsunął się z kolan.

Ukochana istoto – powiedział Adam – jestem skonany, czy możemy zacząć porozumiewać się, jak odpocznę?

Oczywiście – powiedziałam czarująco – przecież mówiłam do psa, a nie do ciebie. Zjesz coś?

Z przyjemnością.

To sobie weź! – warczę, wyjmuję garnek z lodówki i rzucam na kuchenkę. Facet! Tańcz koło niego i choruj na krzątawicę! Służ i broń! Żyw i opiekuj się! Garnek się przewraca i całe mięso spływa na palniki, otwieram gaz i zapalam wszystkie naraz, ogień bucha pod sufit, chwytam rondel z wczorajszą pomidorową i wylewam na gaz, syczy, przygotowanym talerzem rzucam w okno…

Otworzyłam oczy. Przecież to mój Niebieski!

– Zaraz ci podgrzeję – powiedziałam i otworzyłam lodówkę.

Przychodzi człek zmarnowany z pracy, a tu niezadowolona kobieta, lekko nie jest, ja go rozumiem. Właściwie. Zapaliłam najmniejszy palnik i postawiłam garnek na ogniu. Mięso przyjemnie zaskwierczało, dolałam pół szklanki wody, żeby nie spalić.

– Kochana jesteś – powiedział Niebieski i odszedł w siną dal, ze zdrajcą Borysem przy nodze.

Obrałam ziemniaki i w trakcie tej pożytecznej czynności doszłam do wniosku, że właściwie najwyższy czas coś postanowić, bo człowiek nie może żyć w niepewności. I jeśli ja nie zacznę tej rozmowy, to nigdy już, być może, nie będziemy rozmawiać. On sobie pojedzie, a mnie samą zostawi, a przecież jednak skoro tak napiera na ten ślub, to może byśmy przed wyjazdem zdążyli… Zamiast jechać na urlop, co mi Niebieski obiecał w zeszły czwartek. Nastawiłam ziemniaki, otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej kawał żółtego sera. Francuzi jedzą sery oprócz obiadu, to ja też mogę.

Kiedy pakowałam w swoje naczynia krwionośne duże dawki cholesterolu, sprytnie ukrytego w serze, do kuchni wpadła Tosia i wrzasnęła:

– Co ty robisz?

Cholesterol wraz z talerzykiem, na którym był umieszczony, upadł mi na podłogę.

– Jem – odpowiedziałam spokojnie, niepomna na to, że średnica moich naczynek krwionośnych zmniejsza się z każdym dniem. Zastanawiałam się zresztą, czy nie przyspieszyć decyzji o ślubie, zanim do reszty mi uniemożliwi przepływ krwi do mózgu.