– Proszę bardzo, niech pani wejdzie! Mamusia dziś nie przyjdzie?

– Boli ją głowa. A ja od dawna chciałam przyjść, więc…

– To dobrze! Alusiu, cieszysz się, że pani przyszła?

– Bardzo! – zapewniła Ala żałośnie.

Pielęgniarka spojrzała na zegarek.

– Przyjdę za godzinę. Czy może pomóc ci jeszcze w czymś, Alusiu?

– Nie, dziękuję pani…

– Może zasłonić okno?

– Bardzo proszę…

– Jakbyś czegoś potrzebowała, to zaraz zadzwoń!

– Dobrze, dziękuję… ale przecież będzie tu moja siostra…

– Mówię na wszelki wypadek!

– Tak. Rozumiem.

Gdzieś mi się podział, kolczasty jeżyku? Co zrobiło z ciebie tę układną, dbającą o każde "dziękuję" panienkę? Zostałyśmy same. Usiadłam na krześle i pogładziłam rękę Ali, bladą, szczupłą.

– Alutka…

Uśmiechnęła się i zaraz coś niebezpiecznie drgnęło jej w okolicy ust. Czułam, że mięknie we mnie wszystko, że staję się jakaś zwiotczała i tylko krtań mam sztywną jak z drewna. Ala położyła rękę na olbrzymim przylepcu zasłaniającym jej połowę policzka.

– Dziś zdjęli mi szwy… to się już goi, wiesz?

– Wiem.

– Zajrzyj tu… oddarłam, kiedy nikogo nie było w pokoju.

Uchyliła przylepiec od góry i odsunęła razem z opatrunkiem. Graba blizna przecinała jej twarz od skroni aż do kącika ust. Nieporadnie pogłaskałam ją po drugim policzku.

– Bardzo cię kocham, siostrzyczko, wiesz?

– Och! – krzyknęła zdławionym głosem. – To musi jeszcze strasznie wyglądać, jeżeli tak mówisz.

– Wcale o tym nie myślałam – skłamałam.

– A o czym? O czym mogłaś myśleć?

– Ala! Kiedy mama jest chora, nie ogarniają cię natychmiast wyrzuty sumienia? Że ona leży, biedna, obolała, a ty zawsze byłaś dla niej niedobra?

– Pewno.

– Tak samo jest teraz ze mną. Nie mogę sobie darować, że ci tyle nadokuczałam, że cię traktowałam jak smarkatą, że kpiłam z twojego harcerstwa, które wydawało mi się idiotycznym bluffem z twojej strony! Jak wyzdrowiejesz, na pewno będzie po staremu. Znowu będziemy wymyślać sobie od ostatnich…

– Od świń! – sprostowała Alka.

– Właśnie. Więc korzystam z chwili naszej małej odporności psychicznej, żeby cię przeprosić za to, co było, i…

– i za to, co będzie! – wpadła mi w zdanie. – To świetny pomysł! – skrzywiła się gwałtownie. – Boli mnie ta noga… i swędzi pod gipsem…

Do pokoju weszła salowa. Po drodze rozwijała z bibułki trzy ogromne, różowe goździki.

– Znowu kwiaty dla panienki! Chyba od kawalera?

Ala nie odezwała się i tylko leciutkim uśmiechem odpowiedziała na to pytanie.

Salowa ułożyła kwiaty w wazonie i wyszła.

– To od rodziców tej dziewczynki… przysyłają mi kwiaty co drugi dzień… pilnują, żebym zawsze miała świeże!

– Dziwisz im się?

– Trochę. Bo to jest pomyłka… ja wcale nie myślałam w tamtej chwili. Gdybym pomyślała i to zrobiła, to tak! Wtedy byłabym nawet z siebie dumna. Ale ja działałam instynktownie…

– Różni ludzie mają różne instynkty… ja na przykład nie wiem, jak bym się zachowała na twoim miejscu…

– Tak samo! Jestem pewna, że niedługo będę dalej złą harcerką, niedobrą córką i kłótliwą siostrą, w tych miejscach moje szlachetne instynkty drzemią jak koty pod piecem.

Alka?… Czy ona przypadkiem nie okazywała się starszą ode mnie? Odwróciła głowę i przyglądała się goździkom.

– Cudne… ale ja wolę ten malutki, fioletowy krokusik. Od Ola, wiesz? Przysłał mi…

– Wiem, byliśmy razem w kwiaciarni. Olo potwornie wydziwiał nad tymi koszyczkami. Każdy wydawał mu się zły.

Zamknęła znowu oczy i przez chwilę sądziłam, że jest zmęczona rozmową. Nie, to tylko szpitalna cisza, spokój i może ból – ułatwiały zwierzenia.

– Kocham Ola… – powiedziała spokojnie.

To było smutne wyznanie. Ala dotknęła przylepca.

– Wiesz, jakie jest to moje bohaterstwo? Takie, że czasami żałuję… to są tylko chwile… żałuję, bo wydaje mi się, że teraz już nie mam żadnych szans. Nigdy ich nie miałam, bo nawet z nas dwóch wolał ciebie, ale zawsze coś mi się marzyło…

– Blizna zagoi ci się i wyrówna! Tak lekarz powiedział mamie! A poza tym mężczyźni nie zwracają uwagi…

Znowu mi przerwała.

– Tylko bez takich! Mówisz głupstwa, Mada! Może mi powiesz, że Marcin nie zwraca uwagi? I on zwraca, i ty dokładasz wszelkich starań, żeby mu się podobać! Czy ja tego nie widzę? Jak wychodzisz z domu, żeby się z nim spotkać, muskasz się jak ptaszek!

– Ty wiesz, że ja się z nim spotykam, Alka? – spytałam zaskoczona.

– Jasne.

– I nie powiedziałaś mamie?

– Nie.

– Zawsze cię miałam za skarżypytę… – przyznałam skruszona.

– Bo nią jestem. W drobiazgach i w tym samym stopniu, co ty. Ale nie wtedy kiedy…

– Kiedy co?

– Widziałam was. W parku. Jesienią. Siedzieliście na ławce. Położyłaś mu głowę na ramieniu, a on gładził cię po buzi. To było ładne. Możesz mówić o mnie, co chcesz, ale nie jestem psują! Nigdy niczego nie psuję celowo. A już na pewno oszczędzam tych rzeczy, które mi się podobają! Kiedy w zeszłym roku zdawałam do ósmej klasy, na egzaminie popsułam swój ukochany długopis. Ale zrobiłam to ze zdenerwowania… – poruszyła się na łóżku niespokojnie. – Dokucza mi ta głupia noga! Wczoraj miałam znowu transfuzję… podziurawili mi całą rękę… ale poszło dobrze, nawet głowa mnie później nie bolała. Krew była z butelki. Matka tej dziewczynki przyszła do ordynatora zaraz po wypadku, powiedziała, że ma grupę O i że może oddać dla mnie całą swoją krew. Pobrali od niej trochę, ale mnie dali z innej butelki. Krwi mojej grupy mają dosyć, a tamtą schowali dla innych przypadków. Wiesz, że ja tutaj jestem przypadkiem? Przypadkiem otwartego złamania kończyny dolnej…

Kiedy wyszłam ze szpitala i owiało mnie mroźne powietrze wieczoru, w przejmujący sposób uświadomiłam sobie sprawność moich dolnych kończyn i gładkość policzków. Co by się stało, gdybym teraz tak jak Ala została w szpitalnej separatce? Z policzkiem rozoranym grubą blizną i z nogą obolałą pod gipsem? Lekarz powiedział mamie, że blizna wyrówna się z czasem. Teraz jednak była przerażająca? Gdybym to ja… Marcin? Co ty byś zrobił wtedy? Ach, nie! Wolałam nie myśleć o tym.

Mama nie spała, kiedy wróciłam do domu.

– Leżałam trochę i przeszło mi jakoś! Zrobiłam dla nas kolację. Mada… Wiesz, jestem tak strasznie zajęta Alusią, że chwilami zapominam o tobie, ale chyba to rozumiesz! Jak ona? Zdjęli jej szwy?

– Tak. To się już goi…

– Siadaj do stołu, kochanie!

– Och, mamo! Leniwe pierożki!

– To dla ciebie: order za wierną służbę. Dopiero dziś zobaczyłam, że zrobiłaś przepierkę!

– Ale nie zdążyłam poprasować wszystkiego. Mam masę roboty w szkole. Nie mogę zawalić matury, mama! Dziewczyny uczą się jak szalone, nie masz pojęcia! A ja mam trudności z matmą.

– W dalszym ciągu?

– Tak. To znaczy mam tę troję, ale…

– Może trzeba ci wziąć pomoc?

– Nie, mamo! Olo obiecał, że zrobi z tym porządek. Olo też nie ma czasu, ale chce tu przyjeżdżać w każdą sobotę… – Mama nałożyła mi drugą porcję pierożków.

– Zapomniałam ci powiedzieć, Mada! Miałam dziś list od babci Emilii…

– No? Co babcia pisze?

– Przejęta Alą. Oczywiście wdusza we mnie pieniądze, jak to babcia Emilia! Ojciec ma przyjechać do niej na Wielkanoc…

– To babcia zadowolona?

– Chyba tak… Babcia proponuje, żebym na okres świąt pojechała gdzieś z Alą, a ciebie zaprasza tam…

– To znaczy… miałabym się spotkać z ojcem?

– No tak! Nie masz na to ochoty?

– Może ci sprawię przykrość mamo, ale mam ochotę. Chętnie zobaczę tatusia. Nie widziałam go… ile?

– Pięć lat. Ja nie mam nic przeciwko temu, Mada…

– Zawsze będę w stosunku do ciebie lojalna, mamuś! – zapewniłam.

Uśmiechnęła się tylko. Zjadłam trzecią porcję pierożków.

– Tyś chyba wcale nie jadła od tamtego dnia? Te obiady w szkole są bardzo podłe?

Wymamrotałam coś pod nosem. Nie zapłaciłam obiadów, bo chciałam mieć trochę pieniędzy dla siebie. Mamie było teraz bardzo ciężko i tylko od czasu do czasu dawała mi minimalną ilość pieniędzy. To fakt, że chodziłam wiecznie głodna i że Marcin, wiedząc o wszystkim, w drodze do szkoły wpychał mi do teczki swoje drugie śniadanie. Pożerałam je do ostatniego okruszka i często wyobrażałam sobie minę jego matki, gdyby wiedziała, że to ja pochłaniam te bułeczki z polędwicą, które szykowała dla swojego Marcinka. Marcin siedział w szkole głodny, wiedziałam jednak, że w domu czeka na niego wyliczony kalorycznie obiad. Raz tylko zrobiło mi się przykro. Umówiłam się z Marcinem w kinie. Był mróz, mieliśmy się spotkać w poczekalni. Kiedy przyszłam, Marcin już był. Siedział w kącie na fotelu obok grzejnika.