– Wiem… ale… słuchaj, ja coraz mniej rozumiem. O co ci chodzi?

Był wyraźnie speszony.

– Nie… to w takim razie drobiazg – wycofywał się gwałtownie – w ogóle jakaś pomyłka! Wygłupiłem się, rzecz jasna! Proszę cię, nie mów nawet o tym Marcinowi, byłoby mu przykro. To nieporozumienie…

– Dobrze. Nie powiem.

Wojtek odwrócił się w stronę drzwi do toalety. W tej samej chwili Marcin wyszedł stamtąd, zauważył nas.

– Ryby w umywalce, możemy siedzieć spokojnie. Wojtek spojrzał na zegarek.

– Ja to przyszedłem tu zbyt pochopnie – stwierdził – o dwunastej muszę być w domu.

Marcin spojrzał najpierw na mnie, później na niego.

– Co? Co wyście? – zapytał niespokojnie.

– Ależ nic! – zapewniliśmy jednocześnie, siląc się na swobodny ton.

Marcin był zmartwiony.

– No, jak musisz, to nic się nie poradzi! Zostaliśmy sami.

– Szkoda, że musiał pójść. To równy chłopak, chciałbym, żebyś poznała go bliżej. Właściwie to mój pierwszy prawdziwy przyjaciel, jakiego mam!

Żałowałam, że Wojtek tego nie słyszy. To uspokoiłoby jego obawy. Nie uspokajało jednak moich.

– Opowiedz mi o nim trochę więcej! – poprosiłam.

– Więcej? Wiesz wszystko. Bardzo inteligentny chłopak.

Kusiło mnie.

– Kim jest jego ojciec? – zapytałam niby od niechcenia.

Marcin otworzył usta, potem zamknął je. Spojrzał na mnie, lekko przechylając głowę.

– Czemu raptem?

– Zawsze interesują mnie koligacje rodzinne. Widać mam to po swojej babce. Ona była z domu Zamoyska.

Marcin roześmiał się. Była w tym wyraźna ulga.

– Jego ojciec jest kapitanem MO.

– Znasz go? – zapytałam niewinnie.

– Tak – odparł krótko.

– A jaka jest jego matka?

– Nie znam jej. Mama widziała, że polakierowałaś paznokcie?

– Tak. Pozwoliła mi. To prawie bezbarwna emalia.

Nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Czułam się tak, jak dziecko, które złożyło nieoczekiwanie dla siebie kilka cząstek tajemniczej łamigłówki. Ale rysunek okazywał się straszny! Dzieci nie lubią strasznych obrazków. Potem śnią im się w nocy i dzieci krzyczą przez sen. Wojtek Ligota bał się, że Marcin przyjaźni się z nim z wyrachowania. Marcin nie zna jego matki. Zna tylko ojca, który jest kapitanem MO. Ale może poznał go w domu.

– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytałam, wyobrażając sobie, że jestem szalenie sprytna.

Marcin wziął szklankę z herbatą w obydwie ręce i pił małymi łykami. Przez cały czas patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.

– Uparta jesteś – powiedział między jednym a drugim łykiem – ale obiecałem sobie solennie, że nigdy ci nie skłamię. Nie, bywam u nich w domu.

Nie powiedział nic więcej, a ja nie mogłam pytać. No, nie mogłam. Niektóre dzieci, widząc, że obrazek jest zbyt straszny, nie układają go do końca. Po prostu bawią się cząstkami łamigłówki. Bawią się! Ale przecież… przecież dla mnie to nie była zabawa! Patrzyłam na Marcina i coraz dobitniej rozumiałam, że to nie była zabawa. Marcin odstawił szklankę i automatycznym gestem okręcał ją na spodeczku. Przyglądał się ciemno-rudej herbacie i milczał. "Czemu nic nie chce mówić? – myślałam z rozpaczą- dlaczego nie opowie mi wszystkiego? Co go powstrzymuje? Brak zaufania? Żal? Wstyd? Zapewne. Ale przecież jest mi ciężko z tym! Jeszcze ciężej, niż gdybym wiedziała! Boi się, że odejdę. Przecież go kocham, wie, chociaż nigdy nie mówię mu o tym!" Nie zastanawiałam się dłużej.

– Nigdy nie byłeś mi taki bliski, jak w tej chwili… – powiedziałam.

Podniósł gwałtownie wzrok. Sięgnął po moją dłoń i szybkim ruchem zbliżył ją do swoich ust. Nie był pierwszym mężczyzną, który pocałował mnie w rękę, ale po raz pierwszy zrozumiałam, że zaczynam być dorosła.

Marcin zapalił papierosa. Rozejrzałam się po Gongu. Dokoła nas był już ten charakterystyczny, świąteczny nastrój. Ja także ulegałam mu jeszcze przed godziną, kiedy zmarznięci staliśmy z Marcinem w kolejce po karpie. Ale dobry nastrój jest jak balonik. Wystarczy drobne ukłucie i już po wszystkim.

Marcin poczekał ze mną na autobus. Wsiadłam, ale kiedy chciałam jeszcze popatrzeć na niego przez okno, nic nie dojrzałam. Szyby były oszronione. Od przystanku szłam do domu przez park. Była cudowna pogoda, taka jaką najbardziej lubię w okresie świąt. Mama wybiegła do przedpokoju, kiedy usłyszała, że wracam.

– Masz ryby? Świetnie! A już się bałam, że możemy zostać bez ryb! Wiesz, Alusia kupiła zupełnie niezłą choinkę, zobacz! Jest na balkonie! Nie dziwisz się, że jestem w domu? Zwolniłam się! Wyobraź sobie! Tak mi się udało! Zdejmij buty, kochanie, zaciągnęłam podłogę! Co… Mada? Co ci się stało? No…? Malutka? Co się stało?

Nic się nie stało. Po prostu nie zdejmując płaszcza, nie odkładając siatki, podeszłam do mamy i wtuliłam twarz w to najcudowniejsze miejsce mojego dzieciństwa, na jej ramieniu, przy jej ciepłej szyi, przy jej włosach pachnących ziołowym szamponem. Przez otwarte do pokoju drzwi widziałam lśniącą posadzkę i na wprost, za oknem balkonowym – zieloną, gęstą choinkę.

***

Ja tego Ola na oczy nie widziałem. Owszem, Mada opowiadała mi o nim i na odległość chłopak wydawał się nawet sympatyczny. A już na pewno nie miał złych intencji. Ale niezależnie od intencji ludzie nie powinni wsadzać nosa w nie swoje sprawy, a już na pewno nie powinni wsadzać go wtedy, kiedy nikt ich o to nie prosi. Olo wsadził. Nie wiem, po co. Czy rzeczywiście była to dbałość o Madę, czy wścibstwo, czy też drzemała w Olu dusza Sherlocka? I jeszcze gdyby przyszedł z tym wszystkim do mnie, rzecz wyglądałaby inaczej. Ale on nie. On musiał naokolutko, tak żeby niczego nie rozwikłać po prostu. Dlatego sądzę, że to Holmes obudził się w Olu pewnego styczniowego poranka.

Niewątpliwie, w okresie świąt musiał rozmawiać z Madą o mnie. Bo niby skąd? A Mada była w złym nastroju i być może odczuwała potrzebę zwierzeń. Wybrała Ola. Prawie cały ten czas spędzili razem i to wtedy Mada musiała mu powtórzyć naszą rozmowę przy herbacie w Gongu. Był tam z nami Wojtek Ligota, ale wyszedł nieco wcześniej. Mada spytała mnie nieoczekiwanie:

– Kim jest jego ojciec?

To było przecież zupełnie błahe pytanie. Odpowiedź jednak nie od razu przeszła mi przez gardło. Może to spostrzegła.

– Czemu raptem? – usiłowałem zbagatelizować sprawę.

– Zawsze interesują mnie koligacje rodzinne! – roześmiała się. – Widać mam to po swojej babce. Ona była z domu Zamoyska.

– Jego ojciec jest kapitanem MO – odparłem trochę uspokojony.

– Znasz go? – indagowała dalej i przez chwilę podziwiałem jej zdumiewający instynkt.

– Tak! – przyznałem.

– A jaka jest jego matka? – świdrowała Mada.

– Nie znam jej.

Potarła ręką czoło i spostrzegłem błysk lakieru na jej paznokciach. Uczepiłem się tego.

– Mama widziała, że polakierowałaś paznokcie?

– Tak. Pozwoliła mi. To prawie bezbarwna emalia.

Myślałem, że przeszło. Ale Mada siedziała ze ściągniętymi brwiami, skupiona. Zauważyłem, że czai się najwyraźniej. Rzeczywiście tak było.

– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytała i badawcze spojrzenie, którym mnie obrzuciła, świadczyło o tym, że pytanie było przemyślane. Że moja odpowiedź była ważna. Zawahałem się. Mogłem skłamać, powiedzieć, że bywam, że po prostu nigdy nie trafiłem na matkę Wojtka, że… och! można długo ciągnąć tego rodzaju kłamstwa, jeżeli raz się zacznie. Nie miałem ochoty zaczynać.

– Uparta jesteś – powiedziałem, żeby dostrzegła, jak mało jest sprytna – ale obiecałem sobie solennie, że nigdy ci nie skłamię. Nie bywam u nich w domu.

Wydawało mi się, że teraz zacznie pytać, bo już mogła pytać, ja sam nadałem jej te prawa, a sobie obowiązek odpowiedzi. Czekałem.

– Nigdy nie byłeś mi tak bliski, jak w tej chwili… – powiedziała bohatersko odrzucając wszystkie znaki zapytania, które ją osaczały.

Zapewne tę rozmowę powtórzyła Olowi, znękana niepokojem.